Aktualności
Dziki problem
- Kategoria: Aktualności
- Opublikowano
- Super User
- Odsłony: 1517
Pola Wojciecha Chrostowskiego co roku są plądrowane przez dziki. Gospodarz zaprosił nas, abyśmy przekonali się, że dzika zwierzyna to ciągle problem rolnictwa. |
Rok rocznie rolnicy odnotowują straty spowodowane przez dzikie zwierzęta, a odszkodowania są ich zdaniem śmiesznie niskie
Ledwo młoda kukurydza zdążyła wychylić się z ziemi, a już głodne dziki skorzystały z okazji i powyjadały rośliny, jednocześnie przekopując pole. Nie pierwszy raz zresztą i nie tyko na tej działce. We wsi Truszki Zalesie, jak też w okolicznych miejscowościach mało kto nie zna tego problemu.
- Mam już tego dosyć. Co roku dwa razy trzeba robić tę samą robotę, tylko, że z każdym rokiem zwierząt jest coraz więcej i są coraz bardziej śmiałe - mówi zdenerwowany młody rolnik, Wojciech Chrostowski z Truszek Zalesia w gminie Kolno. - Ja myślę, że koła łowieckie powinny utrzymywać stan zwierzyny na poziomie na tyle rozsądnym, żeby zwierzęta nie powodowały szkód dla rolników. W 1995r. można było uprawiać ziemniaki, czy kukurydzę, gdziekolwiek się miało ochotę i dziki nie powodowały żadnych szkód. Ewentualnie znikome szkody, które można było „wybaczyć”. Systematycznie od lat wyrządzane szkody są coraz większe, są już nie do wytrzymania. Zwierzęta podchodzą nawet w pobliże zabudowań. Kłopot z dzikami ma wiele moich sąsiadów. Naszym zdaniem to efekt lekkich zim i zbyt małej ilości pozwoleń na odstrzał dzików.
W tym roku dziki splądrowały panu Wojciechowi dwa pola. Na jednym szkoda objęła w sumie 10 arów, z drugim jest znacznie gorzej. Razem straty rolnik wycenia na półtora tysiąca złotych. Z jego obliczeń wynika, że zryty hektar kukurydzy kosztuje ok. 3.000 złotych. Dla potwierdzenia, wylicza:
- Prawie 300 zł kosztują najsłabszej jakości nasiona kukurydzy na hektar, do tego dochodzą koszty fosforanu amonu, mocznika, soli potasowej. Później jeszcze opryski od chwastów – 2.050 zł na hektar, no i koszenie sieczkarnią - 800 zł. Nie mówiąc już o paliwie i włożonej pracy. To są duże koszty, a nie można ich odzyskać w plonie, bo nie ma tej kukurydzy, dziki ją wybrały. Zmodernizowałem oborę, żeby uzyskiwać większe przychody ze zwierząt, a dojdzie do tego, że nie będzie im co dać jeść.
W świetle polskiego prawa, kwestia odszkodowań dla rolników za straty spowodowane przez dzikie zwierzęta, pozostaje w gestii kół łowieckich. Te nie uchylają się od obowiązków - przyjeżdżają, szacują szkody, w końcu wypłacają odszkodowania. Problem w tym, że zdaniem rolników są one zbyt niskie. Zbyt niskie nawet, żeby się o nie ubiegać.
- W poprzednich latach występowałem do kółka łowieckiego. Koło miało dwa tygodnie na oszacowanie szkód. Przyszli, ocenili, przyznali ok. 100 zł do zniszczonego hektara. Bardzo skrupulatnie liczyli miejsce, które było uszkodzone, mówiąc wprost zaniżali poziom uszkodzenia. I przyznali mi śmieszne kwoty odszkodowania - opowiada Chrostowski. - W tym roku dałem sobie z tym spokój. Więcej mnie kosztuje czekanie na szacunki i załatwianie tego wszystkiego.
Polski Związek Łowiecki problem widzi. Jednak o jego rozwiązanie jest trudno.
- W sporze są dwie strony: jedna - poszkodowani, którzy chcieliby dostać jak najwięcej, i druga - płacąca, która siłą rzeczy, jak najwięcej chciałaby oszczędzić - wyjaśnia Jerzy Procakiewicz, prezes okręgu białostockiego Polskiego Związku Łowieckiego. - Koła łowieckie przy szacowaniu strat posługują się procedurami określonymi przez przepisy. Rozumiem jednak, że druga strona nie zawsze musi być z wyników tych szacunków zadowolona. W takiej sytuacji mogę doradzić tyko jedno. Jeśli obie strony nie są w stanie dojść do polubownego rozwiązania, pozostaje sąd. I przyznam, że w naszym okręgu, na sezon zdarzają się 4-6 takich przypadków, mimo, że zanim do tego dojdzie staramy się mediować, przy udziale Izby Rolniczej, czy Samorządów.
Jest idea, by koła łowieckie korzystały z usług firm ubezpieczeniowych, ale jak na razie nie ma takich, które chciałyby z tego rozwiązania skorzystać. Powód jest bardzo prozaiczny - to jest opłacalne tylko w przypadku dużych strat, natomiast w naszym województwie jest duże rozdrobnienie i gros strat to kwoty rzędu kilkuset złotych.
Małgorzata Sawicka
fot. S. Rutkowski