Aktualności
Oszczędność z przyśpieszenia
- Kategoria: Aktualności
- Opublikowano
- Super User
- Odsłony: 1537
Ireneusz Szymborski stara się kupować nawozy jesienią, ale rzadko pozwalają mu na to fundusze |
Rynek nawozów - rządzą nim niby przewidywalne reguły, a potrafi czasem zaskakiwać, wprowadzając w konsternację zarówno rolników, jak i dystrybutorów
Dwieście złotych - tyle średnio wynosi różnica w cenie między toną nawozów kupowanych w październiku, a kupowanych w marcu. Niemało. A biorąc pod uwagę, że rolnik kupuje ich średnio ok. 20 ton, to wychodzi nam kwota 4.000 zł.
Dlatego tak ważne jest, by zabezpieczyć środki finansowe na najbardziej opłacalne jesienne zakupy i nie czekać z nadzieją na przelanie pieniędzy na konto z dopłat bezpośrednich. I faktycznie, jak twierdzą właściciele firm sprzedających nawozy część rolników jest przyzwyczajonych, że zakup tego asortymentu jest najbardziej opłacalny w okresie jesiennym - w październiku, listopadzie i grudniu.
Złote zasady
- Z moich obserwacji wynika, że ok. 30% moich klientów zaopatruje się w nawozy jesienią - mówi Andrzej Remisiewicz, właściciel firmy Trans-Rol z Kruszewa Wypych. - To ta grupa gospodarzy, których po prostu stać na to, by zgromadzić środki finansowe i nie muszą czekać na dopłaty. Staramy się, by było ich jak najwięcej. Zachęcamy do wcześniejszych zakupów drogą tzw. poczty pantoflowej, za pośrednictwem mediów.
Najgorszym rozwiązaniem jest odkładanie zakupów nawozowych na wiosnę i realizowanie ich w marcu, czy kwietniu, ale niestety tak postępuje większość rolników. Wtedy występują tzw. szczyty cenowe, by zaraz w maju nastąpiły pierwsze obniżki w zakładach nawozów fosforowych. W przypadku nawozów azotowych, sezon horrendalnie wysokich cen trwa dłużej, nawet do czerwca.
Nie można powiedzieć, że rolnicy nie mają świadomości tego mechanizmu. Jednak trudno wybrać się na zakupy, kiedy kieszenie świecą pustkami. Tymczasem zakup nawozów, to jednorazowo duży wydatek. Stąd bierze się oczekiwanie na dopłaty. Więc niestety większość tak MUSI robić, a nie CHCE tak robić.
Czym podyktowane są zwyżki cen nawozów?
O cenie nawozów w głównej mierze decydują stawki za ich komponenty, szczególnie te, które polskie zakłady muszą kupować, jak np. fosforyty. Podobnie rzecz się ma z solą potasową, którą kupujemy w Rosji. Cena surowca uzależniona jest w tym przypadku od naszych stosunków ze wschodnim sąsiadem i zapotrzebowanie na sól na świecie.
Teoretycznie stawki za mocznik, powinny być uzależnione wyłącznie od cen gazu, który w ostatnich latach praktycznie nie drożeje. Jednak reaguje on na ceny nawozów NPK (mineralnych). Mówiąc o moczniku, należy podkreślić, że wciąż jeszcze ceny nawozów produkowanych w Polsce są niższe niż na świecie. Natomiast największy wytwórca mocznika - Chiny - mają obecnie nałożone embargo. Wskutek tego, eksport tego nawozu do Europy przestał być opłacalny. Mocznika więc brakuje, a nasz polski produkt trafia do krajów europejskich. Na szczęście embargo nałożone na Chiny zostanie zniesione już w czerwcu tego roku.
Zawirowania cenowe
Od reguł rządzących cenami nawozów, a opisanych powyżej zdarzają się odstępstwa. Np. w listopadzie 2009r. ceny nawozów nagle spadły.
- Było to niestety chwilowe zawirowanie cenowe, na które wpływ miała sytuacja gospodarcza na rynku światowym - dodaje Andrzej Remisiewicz.
Miniony rok pod względem takich zaskoczeń był szczególny. Wraz z jego końcem zmieniły się stawki podatku VAT (wzrost o jeden procent), co było mobilizujące do zrealizowania wcześniejszych zakupów. Choć na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że ten jeden procent to nie dużo, łatwo policzyć, że np. na tonie saletry kosztującej 1.000 zł, oszczędzamy 10 zł, ale kupując polidap (fosforan), za tonę którego płacimy 2.000 zł, oszczędzamy blisko 20 zł. Teraz wystarczy to przemnożyć, przez potrzebne w gospodarstwie ilości i mamy niebagatelne kwoty.
Kolejne zawirowanie cenowe miało miejsce jeszcze wcześniej - w sezonie 2007/2008. Nawozy były wówczas w szczycie cenowym. Polidap kosztował ok. 3.000 zł, polifoski – 2.500 zł, mocznik 1.600 zł.
- Taka sytuacja trwała pół roku - wspomina Andrzej Remisiewicz. - Skąd wynikła? Był bardzo duży popyt na nawozy, być może zakłady produkcyjne bezzasadnie wykorzystały sytuację. Tym bardziej, że następnie ceny szybko spadły o 25%, a firmy handlujące i mające trochę zapasów, wiele wówczas straciły.
Rok później ceny w porównaniu do poprzedniego sezonu spadły nawet o połowę. Gdy rok wcześniej fosforan kosztował prawie 3.000 zł, to w bieżącym sezonie 1.260 zł. Nastąpiło też spore pobudzenie rynku. W efekcie w sezonie 2009/2010 rolnicy kupili sporo nawozów, zapewniając swoim uprawom ich odpowiednie dawki. Przełożyłoby się to na sukcesy w zbiorach, ale... No właśnie w rolnictwie zawsze jest „ale”. Bo sytuacja była wyjątkowa. Powodzie i susze, ogólnie rzecz biorąc niesprzyjająca aura, spowodowały, że plony, szczególnie jeśli chodzi o zboża, były marne.
- Zboża zostały wyprzedane, kto miał, to sprzedał i dobrze na tym zarobił - dodaje Andrzej Remisiewicz. - Teraz zboża brakuje w Europie i na świecie, cena więc naturalnie została wywindowana i zwyżka ta, jak sądzę, potrwa do lata. Sytuacja przełoży się na to, że niektórzy rolnicy będą stosować mniej nawozów w tym roku, co swoje skutki będzie miało w tym, że będą niższe plony i wyższa cena produktów rolnych. I tak zatoczy się koło.
Dopłaty na straty
W aspekcie nawozów bardzo ważna staje się, co oczywiste, kwestia dopłat bezpośrednich. Oficjalnie wypłata tych płatności rusza 1 grudnia, co i tak jest za późno z punktu widzenia oszczędności na stawkach za nawozy. Tylko co z tego, że rusza, skoro pieniądze w początkowym okresie trafiają zaledwie do części rolników. Co jest kroplą w morzu potrzeb. Kto dostał pieniądze wcześniej może się uważać za szczęściarza. Pozostali nadal czekają.
Ireneusz Szymborski, właściciel 25-hektarowego gospodarstwa w miejscowości Jabłoń Rykacze (profil mleczny - 50 sztuk bydła ogółem) należy do tego grona. Ilekroć środki finansowe na to pozwalają, stara się zakupić nawozy w okresie zniżki cenowej, ale niestety rzadko się da...
- Łatwo policzyć ile można zaoszczędzić kupując nawozy jesienią, a wiosną - mówi Ireneusz Szymborski. - Najlepiej by było, gdybyśmy ten zastrzyk finansowy, jakimi są dopłaty, dostawali właśnie jesienią. Tymczasem wypłata uruchamiana jest w grudniu, mamy luty, a ja np. pieniędzy jak nie miałem, tak nie mam. Trudno zaoszczędzić na nawozy ze środków własnych, skoro środki do produkcji rolnej stale drożeją.
Małgorzata Sawicka
fot. Sebastian Rutkowski, Trans-Rol
Ostatni komunikat ARiMR w sprawie dopłat bezpośrednich, jaki opublikowano przed oddaniem gazety do druku:
1 grudnia ub.r. zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa, ARiMR rozpoczęła wypłatę dopłat bezpośrednich za 2010 r. Ich realizacja jest największą w całej Unii Europejskiej operacją przeprowadzaną co roku przez Agencję, dotyczy bowiem około 1,375 mln rolników. Tyle wniosków wpłynęło bowiem wiosną 2010 r. do biur powiatowych ARiMR. Z tej liczby ponad 1,2 mln rolników, czyli ok. 92%, otrzymało decyzję o przyznaniu takich dopłat. Pozostali rolnicy otrzymają decyzję z ARiMR po zakończeniu kontroli, wymaganych unijnym i krajowym prawem.
Dotychczas na konta bankowe ponad miliona rolników Agencja przekazała blisko 8,4 mld zł z dopłat bezpośrednich za 2010 r. Według unijnego prawa Polska ma czas na ich realizację do 30 czerwca 2011 r.
Łączna kwota przeznaczona na dopłaty bezpośrednie w Polsce za 2010 r. wynosi 12,8 mld zł. Została ona obliczona na podstawie opublikowanego we wrześniu zeszłego roku przez Europejski Bank Centralny oficjalnego kursu wymiany wynoszącego 3,9847 zł za euro. Kursy przeliczeniowe obowiązują we wszystkich państwach, których oficjalną walutą nie jest euro. Przyjęty w 2010 r. kurs przeliczeniowy jest nieco mniej korzystny niż ten z 2009 r., kiedy wynosił on 4,2 zł za euro. Suma wypłat dopłat bezpośrednich za 2010 r. będzie jednak wyższa niż za 2009 r., bo zgodnie z porozumieniem akcesyjnym wzrośnie ona o 10% i po raz pierwszy dopłaty bezpośrednie dla polskich rolników osiągną poziom 100% wysokości dopłat obowiązujących w państwach tzw. starej 15 UE.