Aktualności
Specjalista od innowacji, czyli „pan złota rączka”
- Kategoria: Aktualności
- Opublikowano
- Justyna Radziszewska
- Odsłony: 1417
Zamiłowanie do porządku, ale i dbałości o bezpieczeństwo w gospodarstwie trzeba już mieć we krwi - przyznają w większości uczestnicy konkursów o takim charakterze. Alina i Sławomir Szepietowscy z miejscowości Kaczyn Herbasy w gm. Czyżew-Osada to doskonały przykład tej tezy.
Czasem dodatkowo motywacją do wzmożonej dbałości o bezpieczeństwo w gospodarstwie jest jakieś wydarzenie. W przypadku Aliny i Sławomira Szepietowskich był to pożar zabudowań gospodarskich. Zdarzył się w 2005 roku – w jego wyniku spłonęła obora i stodoła. Przyczyną było zwarcie przewodów elektrycznych.
- To wydarzenie nauczyło nas wiele. Obecnie instalacja jest zabezpieczona odpowiednio, możemy spać spokojnie. Bo w rolnictwie o wypadek nietrudno – mówi pani Alina.
Gospodarstwo Szepietowskich nie należy do kolosów. W sumie to 16 hektarów – całość obsiana zbożem. Dziś Szepietowscy produkują tuczniki, ale nie od zawsze tak było. To całkiem ciekawa historia. Do 1995 roku bowiem głównym kierunkiem produkcji w gospodarstwie było mleko. Rolnicy posiadali stado liczące kilkanaście krów dojnych.
- Aż wdała się białaczka – wspominają gospodarze. - Stado stopniowo się zmniejszało, nie to, że zostaliśmy bez grosza przy duszy, pieniądze za chore, eliminowane sztuki dostawaliśmy. Jednak co z tego, kiedy mleka produkowało się coraz mniej?
- I tak w końcu podjęliśmy decyzję o zmianie kierunku produkcji – mówi pan Sławomir. - Czasem choroba wyjdzie na dobre. Szkoda było tych krów, ale dziś nie dalibyśmy sobie rady. Mieliśmy za małe stado i za mało ziemi, żeby je powiększać. Z dokupieniem gruntów są problemy.
Zdecydowali się więc na produkcję tuczników – w tym celu musiało być dokonane przystosowanie budynków inwentarskich. Większość zrobił sam gospodarz, który jest przysłowiową złotą rączką. Jedynie porodówki wykonała poznańska firma.
Dziś Szepietowscy utrzymują ok. 45 macior – rocznie sprzedają ok. 900 tuczników.
Udział w zmaganiach o tytuł najbezpieczniejszego gospodarstwa w kraju był „konkursowym” debiutem państwa Szepietowskich. Wcześniej w tego typu wydarzeniach nie uczestniczyli, bo zdawało się im, że gospodarstwo jest zbyt małe, może zbyt zwyczajne, by wygrać gdziekolwiek. A jednak okazało się, że to nieprawda. To właśnie w tym niewielkim gospodarstwie odnaleziono ład i porządek oraz dbałość o bezpieczeństwo na poziomie zasługującym na reprezentowanie naszego województwa na forum ogólnopolskim.
Trochę trzeba było Szepietowskich namówić, czego dokonali pracownicy Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego, ale w końcu się udało. Przekonali naszych bohaterów, że warto spróbować. Od tamtego momentu wystarczyło poczekać na wizytę komisji konkursowej.
O swojej wizycie uprzedzili na tydzień przed przyjazdem, i jak przyznają zgodnie gospodarze, choć na co dzień w gospodarstwie dba się o porządek i bezpieczeństwo, zapowiedziany przyjazd zmobilizował ich do pracy – odbyło się dokładne sprzątanie, ustawianie sprzętów.
- Praktycznie wszystko trzeba było poodkurzać – mówi pani Alina. - Bo przy pracy w gospodarstwie, w którym produkuje się tuczniki kurzy się niesamowicie i na co dzień na bardzo dokładne porządki nie ma czasu.
Komisja regionalna przyjechała, pozaglądała tu i tam i wyjechała... zachwycona. Na co zwracali uwagę? Na wszystko – odpowiadają zgodnie gospodarze. Na to, czy drabiny są sprawne, i czy wystają na odpowiednią wysokość, na osłony na wałach przekazu mocy, czy progi pomalowane są w ostrzegawcze żółtoczarne pasy, czy na strychach w budynkach inwentarskich zamontowane są zabezpieczenia uniemożliwiające upadek... a to dopiero początek listy.
- Przyjazd kolejnych komisji trochę podkręcał mi szpilę – mówi gospodarz. - Za każdym razem znalazło się coś do poprawienia. W międzyczasie zmieniliśmy pokrycie budynków, bo na dachach był jeszcze eternit. Jeszcze w czasie trwania konkursu zostało ukończone utwardzanie podwórka polbrukiem.
Czynnikiem, które wyróżniło gospodarstwo Szepietowskich wśród innych, były innowacje, które pomysłowy gospodarz sam wprowadził, by uprościć sobie życie. Tak więc na przykład komisja zwróciła uwagę na wózek na kółkach przymocowany do opryskiwacza, dzięki któremu maszynę można z łatwością dowolnie przestawiać.
Zbożowe silosy w gospodarstwie (te starszego typu) zostały uzupełnione przez pana Sławomira w zabezpieczenia drabinek, stół narzędziowy w warsztacie wyposażony został również w kółka. Szczególną uwagę komisji zwróciła konstrukcja rampy połączonej z wagą dla tuczników.
- Mój mąż ma już taki charakter, lubi coś podpatrzeć u kogoś i zaraz zmajstrować coś podobnego – mówi pani Alina.
Pierwsza wizyta komisji dotyczyła etapu regionalnego. Jednak gospodarstwo w Kaczynie Herbasach czekały jeszcze dwie wizytacje – komisji wojewódzkiej i ogólnopolskiej.
- Za każdym razem członkowie komisji byli coraz bardziej wnikliwi – oceniają gospodarze. Zwracano uwagę nawet na takie szczególiki jak dokładnie wbite gwoździe do wysokości 2 m, czy wieszak na narzędzia w oborze – by był na odpowiedniej wysokości.
- To nawet zabawne, bo wieszak robiłem tak, by był dostosowany do mego wzrostu, a komisyjna wysokość jest nieco zbyt duża, ale cóż...- śmieje się pan Sławomir.
Jak wspominają nasi bohaterowie, komisja krajowa była nader skrupulatna.
Zaglądali wszędzie i nawet dopatrzyli się małego niedopatrzenia – a dokładnie braku przegiętki na mufie na przewodzie trójfazowym. Pan Sławomir dokładny jest, to sprawdził w kilku hurtowniach elektrycznych i przewodu z przegiętką nie znalazł, ale już macha na to ręką.
Czy były marzenia o wygranej? Oczywiście, że były, ale nieśmiałe.
- Tak naprawdę nie sądziliśmy, że mamy szanse z czołówką najbezpieczniejszych gospodarstw w kraju. Nie wygraliśmy, ale nie odczuwamy tego jako porażki, bo to najzwyczajniej w świecie była świetna przygoda – mówi pani Alina.
Udział w konkursie natchnął Szepietowskich nowymi siłami. I po zakończeniu tej przygody wcale nie ustają w ulepszaniu gospodarstwa. Jeszcze podczas naszej wizyty trwały prace przy nowej elewacji domu. W planach jest jeszcze generalny remont w środku. Bo jak to na wsi bywa – zawsze znajdzie się coś do roboty.
Tekst: Małgorzata Sawicka
fot. Wojciech Gawryluk