Aktualności
Mieć mobilizację do działania
- Kategoria: Aktualności
- Opublikowano
- Justyna Radziszewska
- Odsłony: 2103
Jakie cechy powinien mieć obecnie rolnik, by gospodarować z sukcesem? Czy najważniejsza jest przedsiębiorczość, oszczędność, pomysłowość, czy może pracowitość? Cokolwiek by to nie było – mają to Maria i Jerzy Brzostowscy z Morus, k. Tykocina. Przedstawiamy ich sylwetkę.
Państwa Brzostowskich poznałam podczas rozstrzygnięcia ubiegłorocznej edycji regionalnego etapu konkursu „Bezpieczne Gospodarstwo Rolne”. Wygrali oczywiście. Więc kiedy przyszło mi przygotować wzmiankę o tym, że tegoroczna edycja konkursu właśnie rusza, od razu stwierdziłam, że na zachętę napiszemy właśnie o nich. Jadąc do Morus nie mieliśmy dokładnej mapy, jedynie pani Maria wytłumaczyła jak mniej więcej do nich trafić. Mijając zabudowania gospodarstwa, nie mieliśmy wątpliwości, że jesteśmy na miejscu: piękny dom, budynki gospodarcze, podwórko, ogród, a wokół ład i porządek.
Ciężkie dobrego początki
A jednak początki gospodarowania młodego małżeńskiego Marii i Jerzego Brzostowskich nie były takie różowe. Ich gospodarstwo powstało z połączonych gospodarstw po rodzicach. Razem stanowiło to areał nieco ponad 35 ha. I żadnym odkryciem nie będzie stwierdzenie faktu, że rodzice Brzostowskich zajmowali się wszystkim po trochu, odrobinę tylko ukierunkowując się na produkcję mleka. Jednak ilość krów dojnych była wówczas nieporównywalnie mniejsza w stosunku do dzisiejszej.
Młodzi zakasali rękawy. Choć rozwój gospodarstwa, budowy budynków, wyposażenia parku maszynowego przypadł na ciężki okres – na pierwsze lata małżeństwa, kiedy trójka dzieci Brzostowskich była malutka.
- Najpierw trzeba było wyrównać teren, na którym znajduje się siedlisko i budynki inwentarskie, następnie zbudowaliśmy ogrodzenie – wspomina pan Jerzy.
W kolejnych latach stawiane były następne budynki, jednocześnie pani Maria dbała o estetyczną stronę gospodarstwa, budując oczko wodne, rabaty.
Ruszamy z oborą
1998 rok to data rozpoczęcia budowy obory. To czas, kiedy obory wolnostanowiskowe były kompletną nowością, mało się o nich widziało. Dlatego Brzostowscy podjęli decyzję o budowie obory uwiązowej.
- Oczywiście zachęcano nad do budowy obory wolnostanowiskowej, ale to jeszcze nie było na czasie, a my nie chcieliśmy ryzykować – mówi pani Maria. - Drugi powód naszej decyzji to fakt, że mieliśmy zbyt mało pola. W związku z tym ciężko byłoby pozyskać odpowiednią ilość słomy na ściółkę, a alternatywa, czyli materace mają według nas znacznie więcej minusów niż plusów.
- To męczarnia dla zwierząt – twierdzi pan Jerzy. – Niszczą sobie nogi, ślizgają się na matach, natomiast stojąc na kratach wgniatają ściółkę obornik i chodzą po gołym betonie. Widzimy u sąsiadów jak to wygląda. Niby krowy mają luz, a bodą się. Słabsze sztuki nie mają szans.
Środki na budowę bory pochodziły z kredytu preferencyjnego na młodego rolnika.
- Baliśmy się tej budowy, to oczywiste, tym bardziej, że znalazło się wielu takich, którzy wątpili w powodzenie naszych wysiłków – wspomina pani Maria. - Jednak musieliśmy podjąć taką decyzję, że idziemy do przodu, staramy się, a jeśli nawet nie wyjdzie, będziemy mieć satysfakcję, że próbowaliśmy. W końcu mieliśmy dla kogo - dzieci rosły. Pracowaliśmy ciężko, łapaliśmy się wszystkiego, byle tylko sobie jakoś poradzić.
Nowopowstała obora przeznaczona była na 40 sztuk. Tyle, że po jej ukończeniu liczba zwierzaków w budynku sięgała zaledwie dwudziestki i masę pracy oraz pieniędzy pochłonęło zapełnienie nowego obiektu. Jak już się udało, szybko zaczęło się robić w nim ciasno. Tak więc Brzostowscy zmodernizowali starą oborę z przeznaczeniem dla jałówek i cieląt. Z czasem i to nie wystarczyło, więc gospodarze zdecydowali o dobudówce na kolejne 26 sztuk krów mlecznych.
Bardzo szybko komfort mieszkania w gospodarstwie w Morusach odnalazły zwierzęta. Tuż po ślubie Marii i Jerzego na słupie zagnieździły się bociany. W kolejnych latach swój dom i bezpieczną przystań odnalazły tam kolejne zwierzęta – w dużej mierze bezdomne psy i koty, którymi znajduje się pani Maria. A, że Brzostowscy mieszkają w pobliżu drogi, sytuacje, w których w okolicy błąkają się bezdomne zwierzaki, są nader częste.
Fundusze są ok
Rozwijając gospodarstwo rolnicy posiłkowali się i funduszami unijnymi.
- Przegapiliśmy SAPARAD – mówi Jerzy Brzostowski. - Mało kto się na ten program zdecydował, ludzie się bali, my również.
Z kolejnych programów Brzostowscy już korzystali choć, jak wspominają, przeprawa z „papierologią” łatwa nie była. Wypełnić wniosek bez pomocy osoby obeznanej właściwie nie było można. Trzeba było liczyć się z kosztami za tę usługę. Z niemałymi kosztami...
Fundusze unijne pozwoliły nam na uzupełnienie i modernizację parku maszynowego oraz ułożenie polbruku. Ułożyliśmy 1.170 mkw polbruku i 1.700 mkw betonu – mówi pan Jerzy. - Wcześniej to było piekło, jak się wjechało na podwórko większymi maszynami - grzęzły, trudno było wyjechać. Ziemię z wykopów wykorzystaliśmy do wyrównania terenu wokół domu.
Przez lata powierzchnia gospodarstwa, jak i wielkość stada uległa znacznemu powiększeniu. Dziś Brzostowscy są w posiadaniu ponad 120 sztuk bydła, w tym 50 to krowy dojne. Powierzchnia gospodarstwa to 44 ha własne i ok. 30 ha dzierżaw.
- Dój trochę czasu zajmuje – we dwójkę do dwóch godzin, we trójkę, z synem, ok. 1,5 godz. - mówi pani Maria – Czas ten jednak zawiera nie tylko sam dój - w międzyczasie się podścieła, karmi się zwierzęta.
Człowiek jest nie do zastąpienia
Jak Brzostowscy oceniają najnowsze osiągnięcia technologii – robota udojowego?
- Jakoś mnie to rozwiązanie nie przekonuje – ocenia pan Jerzy. - Wydaje mi się, że montaż robota nie rozwiązuje problemu, a wiąże się z koniecznością stałych interwencji rolnika, bo nie ma idealnego stada, to żywe zwierzęta, różne rzeczy mogą się dziać.
Przed rolnikami z Morus wciąż dużo do zrobienia. Przydałby się 80-konny ciągnik, przewracarka – by kompletne zaplecze otrzymał następca – najstarszy syn Brzostowskich.
- Niestety pojawiły się ograniczenia w korzystaniu ze środków unijnych, w ostatniej edycji wniosków, np. pierwszeństwo miały małe gospodarstwa – mówi pani Maria. - To trochę niesprawiedliwe, bo powinno pozwalać się dalej rozwijać tym, którzy już poszli w tę stronę.
Konkursy im nie straszne
A jak nasi bohaterowie oceniają udział w konkursie „Bezpieczne Gospodarstwo Rolne”?
- Dla nas to mobilizacja – uważa gospodyni z Morus. - W gospodarstwie ukierunkowanym na produkcję zwierzęcą, w szczególności jeśli chodzi o bydło mleczne – ciężko utrzymać porządek, tu ciągle coś się dzieje – siano, słoma, kiszonka. Do pracy potrzebnych jest dużo maszyn, o każdą trzeba zadbać. A jednak uważamy, że udział w konkursie to fajna sprawa, która pozwala zebrać siły, poprawić wiele rzeczy, zrobić generalne porządki. My przed konkursem zrobiliśmy rzetelny, dokładny przegląd w gospodarstwie, pozbyliśmy się wielu niepotrzebnych rzeczy.
W miarę jedzenia apetyt rośnie – może zgodnie z tym przysłowiem Brzostowscy przymierzają się do udziału w kolejnym konkursie – w Agrolidze.
- Może jasnych szans nie mamy, ale startować warto – mówi skromnie pani Maria.
A my trzymamy kciuki.
tekst: Małgorzata Sawicka
fot. Sebastian Rutkowski