Podlaskie AGRO

Aktualności

Rolnicy się chronią


Zdjęcia zalanych terenów koło Bociek, wykonane z samolotu na polecenie Wydziału Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego Urzędu Wojewódzkiego w Białymstoku

Rośnie świadomość ubezpieczeniowa rolników


Trwa szacowanie szkód na Podlasiu spowodowanych przez anomoalie pogodowe tego lata. Na razie komisje pracują, więc nie można jeszcze podsumować start – informuje Jolanta Gadek, rzecznik prasowy wojewody podlaskiego.

Rolnicy cały czas zgłaszają szkody, a komisje urzędu wojewódzkiego objeżdżają pola i wsie, oceniając wilekość wyrządzonych przez przyrodę krzywd. Najwięcej rolników zgłasza zalania i szkody na znacznym obszarze upraw rolnych i użytków zielonych, a także w budynkach gospodarczych wywołane długotrwałymi i intensywnymi opadami deszczu. I tak np. w gminie Zawady szkody wystapiły na terenie 26 sołectw, objęły 1.250 ha użytków zielonych i ok. 400 ha upraw rolnych. Na terenie gminy Czeremcha zalanych jest ponad 4 tys. ha użytków. W gminie Sokółka ucierpiało co najmniej pięć wsi – 1.400 ha użytków zielonych. W gminie Korycin poszkodowanych jest 26 sołectw, 700 ha podtopionych użytków zielonych i ok. 116.5 ha zniszczonych gradem upraw rolnych. Nawalne deszcze wyrządziły szkody w kulkunastu gminach m.in. Narew, Brańsk, Rutki, Boćki, Łapy, Jaświły, Suraż. Majowe wichury spowodowały straty w budynkach inwentarskich i gospodarczych oraz uprawach na terenach gmin: Grodzisk, Radziłów, Sztabin, Śniadowo i inne.

W ramach pomocy rolnicy mogą korzystać z preferencyjnych kredytów dotowanych przez budżet państwa na odnowienie produkcji. A o ile prościej byłoby ubezpieczyć mienie i uprawy? Dzięki wprowadzeniu obowiązkowych polis na uprawy, coraz więcej gospodarzy widzi sens w ubezpieczaniu trudów swojej pracy. Obecnie z 11 mln hektarów terenów uprawowych już 3,5 mln objętych jest ochroną.

Kapryśna pogoda ostatnich tygodni udowodniła rolnikom słuszność ich decyzji o zakupie polisy lub uświadomiła potrzebę ubezpieczenia się na przyszłość. Nękające Polskę gradobicia spowodowały silne szkody w dojrzewających uprawach. Jednocześnie towarzystwa ubezpieczeniowe zalały setki zgłoszeń szkód.

- Występują takie dni, gdy po przejściu gradu w danym rejonie Polski otrzymujemy nawet ok. 500 zgłoszeń - komentuje Andrzej Janc, dyrektor Biura Ubezpieczeń Rolnych Grupy Concordia.

Napawającym optymizmem jest fakt, że coraz więcej rolników ubezpiecza się w coraz to szerszym zakresie. Pomimo tego, że obowiązkowe ubezpieczenie upraw zakłada konieczność ubezpieczania się od przynajmniej jednego ryzyka, np. gradu, to dużym zainteresowaniem cieszyły się polisy od przymrozków oraz ujemnych skutków przezimowania. Dodatkowo na atrakcyjnych warunkach rolnicy ubezpieczają się od ognia, który może wystąpić również po zebraniu plonów.

Prawdziwy test polisy przychodzi niespodziewanie, w postaci szkody deszczu lub gradu. Przetaczające się przez Polskę nawałnice bardzo często powodują znaczne ubytki w uprawach spowodowane głównie przez opady gradu. W takiej sytuacji ubezpieczony rolnik może zgłosić szkodę do towarzystwa – likwidator szkód oceni dokładnie ubytek w plonie, a odszkodowanie pokryje poniesione straty. Warto jednak podkreślić, że koszt ubezpieczenia upraw zbóż często kształtuje się na poziomie równowartości 2 euro za 1 ha, czyli kwoty stanowiącej ustawową karę za brak ubezpieczenia. Warto więc zastanowić się nad wykupem polisy, by w przypadku zaistnienia niespodziewanej sytuacji nie ponosić dodatkowych kosztów.

- Zauważmy, że zainteresowanie polisami rośnie z każdym rokiem. W 2009 odnotowaliśmy trzykrotny wzrost ubezpieczanego areału, w porównaniu z rokiem poprzednim – dodaje Janc.

Polacy zdają się wyznawać zasadę, że lepiej być mądrym przed szkodą. Świadczy o tym rosnące zainteresowanie ubezpieczeniami. Jak pokazują ostatnie tygodnie, jest to jak najbardziej uzasadniony trend, szczególnie w rolnictwie. Wysokość sumy wypłaconych odszkodowań dochodzić bowiem będzie do kilkudziesięciu milionów złotych.

oprac. BK


Zadbaj aby wszyscy bezpiecznie wrócili do domu!


W starciu z kombajnem kierujący samochodem osobowym nie ma żadnych szans!

Zbliża się czas intensywnych prac polowych. Czas, w którym będziecie wielokrotnie jeździć i wracać z pola. Czas, w którym o wypadek wyjątkowo łatwo. Okręgowy Inspektorat Pracy w Białymstoku oraz Wydział Ruchu Drogowego KWP w Białymstoku przypomina, że brawura i pośpiech mogą być przyczyną nieszczęśliwych zdarzeń. Niestety co roku popełniamy te same - błahe zdawać by się mogło, a tragiczne w skutkach błędy.

Każdego roku w okresie prac polowych ponad 60 osób ulega wypadkom w czasie drogi na i z pól. Szczególnie niebezpieczny jest przewóz osób:

- na załadowanych i pustych przyczepach,

- na błotnikach, stopniach i belkach maszynowych ciągnika,

- dyszlach i burtach przyczep.

Niestety ten rodzaj „transportu osób” jest chętnie stosowany. A przecież w takiej sytuacji naprawdę nietrudno o upadek, w wyniku którego tylko w ubiegłym roku 3 osoby zginęły, 7 doznało urazów kręgosłupa, a 37 osób połamało ręce lub nogi. Wśród ofiar było sześcioro dzieci!

Pamiętajmy, że na drodze jesteśmy jednym z użytkowników, podlegającym tym samym przepisom. W 2008 roku na terenie woj. podlaskiego ogółem wydarzyło się 1129 wypadków drogowych, w wyniku których 162 osób zginęło a 1474 zostało rannych. W tym 22 wypadki z udziałem pojazdów rolniczych, w wyniku których 4 osoby zginęły,a 25 zostało rannych.

Główne przyczyny wypadków spowodowanych przez kierujących pojazdami to: nie dostosowanie prędkości jazdy do warunków panujących na drodze, nie ustąpienie pierwszeństwa przejazdu, zły stan techniczny pojazdu.

Zanim wyjedziesz na drogę sprawdź:

Oświetlenie

Lusterka wsteczne

Stan ogumienia

Stan Hamulców

Wydział Ruchu Drogowego KWP w Białymstoku przypomina, że maksymalna szerokość pojazdu poruszającego się po drodze tj. pojazdu wolnobieżnego, ciągnika rolniczego z maszyną zawieszaną oraz przyczepy specjalnej nie może przekraczać 3 m. Kombajny mogą się poruszać po drodze publicznej tylko z zespołem żniwnym złożonym na wózku transportowym. Pamiętaj do prowadzenia kombajnu po drodze publicznej upoważnia Cię prawo jazdy kat. B lub T.


Rolnik lat 73 zamieszkały na trenie powiatu sokólskiego jechał na przyczepie załadowanej kostkami siana. W czasie wyjeżdżania z drogi polnej na szosę przyczepą kilka razy szarpnęło, w wyniku czego rolnik spadł uderzając o dyszel. Kierujący ciągnikiem syn nie zauważył upadku ojca i wyjechał na szosę przejeżdżając go. Poszkodowany zmarł



Zorganizuj bezpieczny przejazd dla swoich bliskich w kabinie ciągnika lub innym środkiem transportu

Zadbaj o stan techniczny swojego ciągnika – niech nikt przez Ciebie nie zginie!

Zadbaj o swoje zdrowie i życie – przestrzegaj zasad i przepisów ruchu drogowego!

Ciężki kawałek „mleka”


Witold Grunwald często wraca myślami do występu swojego i rodziny w konkursie. Przypominają mu o tym pamiątkowe zdjęcia, licznie ustawione na półce.

Hodowla krów mlecznych skusiła naszego bohatera, choć przyznaje on, że to...

Z Witoldem Grunwaldem, hodowcą bydła mlecznego i opasowego, członkiem zarządu Izby Rolniczej, zwycięzcą ubiegłorocznej edycji konkursu „Chłop Roku” rozmawia Małgorzata Sawicka

- Swoje gospodarstwo przejął Pan po rodzicach. Jaka jest jego historia?

- Kiedy pracowałem razem z rodzicami nasze gospodarstwo było średnie na miarę tamtych czasów. Potem sytuacja w rolnictwie zaczęła się zmieniać, zaczęły upadać Państwowe Gospodarstwa Rolne, pojawiła się okazja, by powiększyć gospodarstwo, co też zrobiliśmy. Obecnie mamy 55 ha. Zmienił się też profil produkcji. Mój ojciec zajmował się produkcją tuczników. Ponieważ koniunktura na tuczniki jest niestabilna, ja postanowiłem pójść w inną stronę. Prawie pięć lat temu przestawiłem się na hodowlę bydła mlecznego. Stado nie jest duże, mam 16 sztuk krów dojnych. Jednocześnie utrzymuję bydło opasowe - więc w sumie jest to 48 sztuk.

- Skąd pomysł, żeby tak radykalnie zmienić kierunek produkcji?

- Po pierwsze dlatego, że kupiłem od sąsiada ziemię, która odpowiadała hodowli bydła mlecznego. Przy niezbyt wielkich stadach w grę wchodzi raczej wypas pastwiskowy, a nie dowożenie paszy. Po drugie, gdy zaczynałem koniunktura na mleko była bardzo dobra i to mnie zachęciło. Choć przyznaję - to ciężki kawałek chleba. Teraz cena mleka bardzo spadła, ale był taki okres, kiedy na mleku można było nieźle zarobić.

- Na szczęście w naszym województwie nie jest najgorzej...

- To prawda. U nas średnia cena jest jedną z najwyższych w kraju. Jednak pomimo wszystko, koszty produkcji tak wzrosły, że ta złotówka, wokół której w tej chwili oscyluje cena mleka w podlaskim, to jest stawka tylko na granicy opłacalności. Ceny nawozów i środków ochrony roślin niesamowicie poszły w górę, paliwa i cała reszta również ma tendencję wzrostową. Rolnicy są w tym trudniejszej sytuacji, że to rynek reguluje ceny na efekty ich produkcji, nie można ich sztucznie pompować. Dodatkowo, w naszym regionie nie mamy zbyt wielu możliwości na produkcję rolniczą: struktura gospodarstw jest jaka jest, podobnie jest z klimatem i glebami. Gdyby nie to nasze mleko, trudno byłoby w ogóle konkurować z jakimkolwiek rolnictwem z Unii Europejskiej. Jednak w tej dziedzinie znaczymy coraz więcej.

- Rzeczywiście, coraz więcej jest okazji, by na okładce naszego dwumiesięcznika umieszczać zdjęcia kolejnych zwycięzców ogólnopolskich prestiżowych konkursów, żyjących i pracujących w naszym województwie, to m.in. „Bezpieczne Gospodarstwo Rolne”, „Agroliga”, „Rolnik Farmer Roku”. Pan również, wśród natłoku obowiązków znalazł czas, by pojechać do Racławic, stanąć w szranki w konkursie „Chłop Roku”, a na dodatek jeszcze Pan zwyciężył...

- Głównym przyczynkiem do tego, była Podlaska Izba Rolnicza. Bo to właśnie Izba typuje kandydata na Chłopa Roku. Postawiono na mnie. Miałem liczne obawy, że nie poradzę sobie, starałem się więc „wymigać” od tego. W końcu ugiąłem się i pomyślałem, że spróbuję.

- Wziął Pan udział w licznych konkurencjach. Która była najtrudniejsza?

- Ta, którą przegrałem - przeciąganie liny (śmiech). Na poważnie, to sądzę, że jedną z trudniejszych konkurencji była ta, w której trzeba było przedstawić siebie i region oraz taniec i śpiew. Do tego trzeba było się solidnie przygotować. Długo zastanawiałem się, jak zaprezentować nasz region w ciekawy i oryginalny sposób. Chyba udało mi się trafić w dziesiątkę, bo po zakończonej konkurencji, przewodniczący Jury podszedł do mnie i pogratulował mówiąc, że właśnie tak to powinno wyglądać. Z tego, co wiem, standardem jest by region pokazywać poprzez skecze, przyśpiewki ludowe. Zrobiłem to w formie dialogu ze swoim bratankiem. On pytał, ja odpowiadałem. Ocena była jednoznacznie pozytywna.

- Jak poszło Panu z tańcem?

- Nieźle, a to dlatego, że partnerkę miałem dobrą (żonę - przyp. red.). Dostałem maksymalną ilość punktów. Podobnie ze śpiewem, a wszystko na podlaską nutę. Zatańczyłem i zaśpiewałem polkę podlaską. Później to już były konkurencje zabawowe. np. karmienie partnerki z zawiązanymi oczami, bicie piany z jajek na czas, uderzenie w siłobok.

- Działa pan też w Izbie Rolniczej. Ile to już lat?

- Od samego początku - od reaktywacji Izb, najpierw w Izbie łomżyńskiej, potem po reformie administracyjnej, w białostockiej. Z tą moją działalnością społeczną jest tak, jak ktoś kiedyś powiedział, że trzeba to wyssać z mlekiem matki. Pod to wszystko dobry grunt położył mój ojciec. On też był społecznikiem. Działał w kółkach rolniczych. Przyglądałem się temu i doszedłem do wniosku, że jeśli mogę cokolwiek na rzecz podlaskiego rolnictwa zrobić, to czemu nie? Choć czasami, nad pewnymi rzeczami, można tylko ubolewać. Ktoś, kto tworzył Izby Rolnicze miał bardzo dobry zamysł, ale realia są takie, że mamy zbyt małe możliwości działania. Podlaska Izba Rolnicza dorobiła się pozycji i potrafimy walczyć o swoje, ale mamy zbyt mało uprawnień. Nasze pisma i wystąpienia to są jedynie opinie, z którymi ktoś może się liczyć, bądź nie. Myślę, że im dłużej Izba będzie funkcjonowała, tym bardziej się też będzie liczyła i na stałe wrośnie w krajobraz rolnictwa polskiego. Trudno też funkcjonować bez zaplecza finansowego, a ono jest bardzo skromne w przypadku Izb. Ale bronić rolnika powinien ktoś kto ma mocne umocowanie prawne. Ta sytuacja wymaga zmiany.

- Co jest teraz „na tapecie” w Podlaskiej Izbie Rolniczej?

- W tej chwili jest taka sytuacja, że jakiej dziedziny by nie tknąć w rolnictwie, to jest naprawdę źle. Ceny mleka, wiadomo, że są niskie. Jesteśmy w tyle, mimo, że płyną do nas środki unijne. Rząd powinien opracować długofalowe działania, które nie pozwalałyby na tak ogromne wahania cen, czy to żywca, czy to mleka. Do tego dochodzi to, że mamy praktycznie teraz klęskę suszy. Mimo, że nawozy osiągały horrendalne pułapy cenowe, rolnicy je wysieli. A i tak użytki zielone są teraz w opłakanym stanie. Straty są nieodwracalne - trawy się powykłaszały i zbiór będzie uboższy, mimo kosztów już poniesionych na nie. Jeśli więc chodzi o pasze dla bydła, to na pewno będzie w tym roku problem. I nie wiadomo jak będzie dalej.

- Jak Pan ocenia nasze pięciolecie w Unii Europejskiej?

- Myślę, że Podlaska Izba Rolnicza zapisała się i w kraju i w całej Unii Europejskiej, kiedy wyraziła na Walnym Zgromadzeniu, jako jedyna Izba w Polsce, swoją opinię, że na takich warunkach, jakie nam proponuje Unia Europejska, to my do niej nie chcemy wchodzić. Być może komuś wydawało się więc, że my nie chcemy do Unii. A my chcieliśmy, jak najbardziej, ale na warunkach takich, jakie mają rolnicy ze „Starej Unii”. Nie chcieliśmy, żeby nas traktowano jako członka drugiej kategorii. Przez to ciągle jesteśmy trochę z tyłu bo ci rolnicy idą do przodu, a my ich stale gonimy, ale ktoś nam podpiłował kółka od roweru i trudno nam nabrać prędkości. Uważam, że i tak w tej rzeczywistości unijnej dobrze się odnaleźliśmy, dobrym na to przykładem jest poziom ilości wniosków o dopłaty obszarowe w pierwszym roku w UE. Spodziewano się, że Polacy złożą 40-50%, a my prześcignęliśmy wszystkich tych mniej zacofanych.

- Życząc dalszych sukcesów dziękuję za rozmowę.


fot. M. Sawicka

Loteria z modernizacją

Wylosowano kolejność rozpatrywania wniosków i udzielania wsparcia na „Modernizację Gospodarstw Rolnych”


O tym czyj wniosek zostanie rozpatrzony w pierwszej kolejności i kto otrzyma pieniądze na Modernizację Gospodarstw Rolnych, w tym rozstrzygnęło losowanie. Odbyło się ono 26 maja w centrali ARiMR w Warszawie. Wzięły w nim udział wszystkie wnioski wysłane pocztą i złożone w tegorocznym naborze, który trwał od 21 do 28 kwietnia.

Nad prawidłowym przebiegiem losowania, w obecności notariusza, czuwała komisja powołana przez Prezesa ARiMR Tomasza Kołodzieja, w skład której oprócz przedstawicieli ARiMR oraz Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi weszli również przedstawiciele rolników. Obecni byli także reprezentanci mediów. Losowanie przeprowadzane osobno dla każdego z 16 województw przebiegło bardzo sprawnie, a listę udostępniono na stronie internetowej Agencji www.arimr.gov.pl.

Tajemnicą nie jest, że chętnych jest więcej niż pieniędzy. W sumie rolnicy starają się o 3,8 mld zł!, co oznacza wykorzystanie przewidzianej w tym naborze puli środków w 151%. Wielu z wnioskujących mogłoby obejść się smakiem. Dlatego w ministerstwie rolnictwa podjęto starania, by, jak powiedział podczas konferencji Marek Sawicki, minister rolnictwa, dotacje mogli dostać wszyscy wnioskujący, którzy złożyli dobrze wypełnione wnioski i spełniają kryteria uzyskania tej pomocy. Minister przewiduje zwiększenie wielkości środków na ten cel, poprzez użycie niewykorzystanych środków z poprzedniego naboru, a ponadto dołoży jeszcze ok. 100 mln. euro, ze 170 mln euro, jakie Polska otrzymała z UE na tzw. „Nowe wyzwania w rolnictwie w latach 2009-10”.

Minister zapowiedział również dodatkowe nabory na to działanie, ale tylko dla województw południowo-wschodniej Polski. Jednak, jak poinformował, o te dotacje w wysokości 300 tys. zł będą mogły ubiegać się „zespoły kilku gospodarstw” niekoniecznie „grupy producenckie”.

Do tej pory o pomoc finansową z działania „Modernizacja gospodarstw rolnych” mogły ubiegać się osoby fizyczne, osoby prawne, wspólnicy spółek cywilnych oraz spółki osobowe prawa handlowego, jeżeli prowadzą działalność rolniczą i są posiadaczami samoistnymi lub zależnymi (np. dzierżawcami) gospodarstwa rolnego o powierzchni przynajmniej 1 ha użytków rolnych lub nieruchomości służącej do prowadzenia produkcji w zakresie działów specjalnych produkcji rolnej. Ważne jest, aby było to gospodarstwo, którego wielkość ekonomiczna wynosi co najmniej 4 ESU.

Na pieniądze z „Modernizacji” zawsze jest dużo chętnych, bo można je zainwestować w bardzo korzystny sposób. Np. pokryć część kosztów inwestycji poniesionych na: budowę, przebudowę, remont połączony z modernizacją budynków lub budowli wykorzystywanych do produkcji rolnej oraz do przechowywania, magazynowania oraz przygotowania do sprzedaży lub sprzedaży bezpośredniej produktów rolnych z gospodarstwa. W ramach projektów dofinansowanych z działania „Modernizacja gospodarstw rolnych” można kupić maszyny, urządzenia oraz wyposażenie do produkcji rolnej, przechowalnictwa, magazynowania czy też sprzedaży bezpośredniej produktów rolnych. Może to być sprzęt do uprawy, pielęgnacji, nawożenia, ochrony, zbioru roślin. Można także sfinansować zakup ciągników i przyczep rolniczych oraz zakup sprzętu komputerowego i oprogramowania służącego do prowadzenia działalności rolniczej, w tym także programów księgowych.

Jedna osoba i jedno gospodarstwo może otrzymać maksymalnie w całym okresie wdrażania PROW 2007 - 2013 pomoc w wysokości 300 tys. zł. Z tym, że pieniądze wypłacane są w formie refundacji od 40 do 60 % poniesionych kosztów kwalifikowanych.

opr. sam

Dziki problem


Pola Wojciecha Chrostowskiego co roku są plądrowane przez dziki. Gospodarz zaprosił nas, abyśmy przekonali się, że dzika zwierzyna to ciągle problem rolnictwa.

Rok rocznie rolnicy odnotowują straty spowodowane przez dzikie zwierzęta, a odszkodowania są ich zdaniem śmiesznie niskie


Ledwo młoda kukurydza zdążyła wychylić się z ziemi, a już głodne dziki skorzystały z okazji i powyjadały rośliny, jednocześnie przekopując pole. Nie pierwszy raz zresztą i nie tyko na tej działce. We wsi Truszki Zalesie, jak też w okolicznych miejscowościach mało kto nie zna tego problemu.

- Mam już tego dosyć. Co roku dwa razy trzeba robić tę samą robotę, tylko, że z każdym rokiem zwierząt jest coraz więcej i są coraz bardziej śmiałe - mówi zdenerwowany młody rolnik, Wojciech Chrostowski z Truszek Zalesia w gminie Kolno. - Ja myślę, że koła łowieckie powinny utrzymywać stan zwierzyny na poziomie na tyle rozsądnym, żeby zwierzęta nie powodowały szkód dla rolników. W 1995r. można było uprawiać ziemniaki, czy kukurydzę, gdziekolwiek się miało ochotę i dziki nie powodowały żadnych szkód. Ewentualnie znikome szkody, które można było „wybaczyć”. Systematycznie od lat wyrządzane szkody są coraz większe, są już nie do wytrzymania. Zwierzęta podchodzą nawet w pobliże zabudowań. Kłopot z dzikami ma wiele moich sąsiadów. Naszym zdaniem to efekt lekkich zim i zbyt małej ilości pozwoleń na odstrzał dzików.

W tym roku dziki splądrowały panu Wojciechowi dwa pola. Na jednym szkoda objęła w sumie 10 arów, z drugim jest znacznie gorzej. Razem straty rolnik wycenia na półtora tysiąca złotych. Z jego obliczeń wynika, że zryty hektar kukurydzy kosztuje ok. 3.000 złotych. Dla potwierdzenia, wylicza:

- Prawie 300 zł kosztują najsłabszej jakości nasiona kukurydzy na hektar, do tego dochodzą koszty fosforanu amonu, mocznika, soli potasowej. Później jeszcze opryski od chwastów – 2.050 zł na hektar, no i koszenie sieczkarnią - 800 zł. Nie mówiąc już o paliwie i włożonej pracy. To są duże koszty, a nie można ich odzyskać w plonie, bo nie ma tej kukurydzy, dziki ją wybrały. Zmodernizowałem oborę, żeby uzyskiwać większe przychody ze zwierząt, a dojdzie do tego, że nie będzie im co dać jeść.

W świetle polskiego prawa, kwestia odszkodowań dla rolników za straty spowodowane przez dzikie zwierzęta, pozostaje w gestii kół łowieckich. Te nie uchylają się od obowiązków - przyjeżdżają, szacują szkody, w końcu wypłacają odszkodowania. Problem w tym, że zdaniem rolników są one zbyt niskie. Zbyt niskie nawet, żeby się o nie ubiegać.

- W poprzednich latach występowałem do kółka łowieckiego. Koło miało dwa tygodnie na oszacowanie szkód. Przyszli, ocenili, przyznali ok. 100 zł do zniszczonego hektara. Bardzo skrupulatnie liczyli miejsce, które było uszkodzone, mówiąc wprost zaniżali poziom uszkodzenia. I przyznali mi śmieszne kwoty odszkodowania - opowiada Chrostowski. - W tym roku dałem sobie z tym spokój. Więcej mnie kosztuje czekanie na szacunki i załatwianie tego wszystkiego.

Polski Związek Łowiecki problem widzi. Jednak o jego rozwiązanie jest trudno.

- W sporze są dwie strony: jedna - poszkodowani, którzy chcieliby dostać jak najwięcej, i druga - płacąca, która siłą rzeczy, jak najwięcej chciałaby oszczędzić - wyjaśnia Jerzy Procakiewicz, prezes okręgu białostockiego Polskiego Związku Łowieckiego. - Koła łowieckie przy szacowaniu strat posługują się procedurami określonymi przez przepisy. Rozumiem jednak, że druga strona nie zawsze musi być z wyników tych szacunków zadowolona. W takiej sytuacji mogę doradzić tyko jedno. Jeśli obie strony nie są w stanie dojść do polubownego rozwiązania, pozostaje sąd. I przyznam, że w naszym okręgu, na sezon zdarzają się 4-6 takich przypadków, mimo, że zanim do tego dojdzie staramy się mediować, przy udziale Izby Rolniczej, czy Samorządów.

Jest idea, by koła łowieckie korzystały z usług firm ubezpieczeniowych, ale jak na razie nie ma takich, które chciałyby z tego rozwiązania skorzystać. Powód jest bardzo prozaiczny - to jest opłacalne tylko w przypadku dużych strat, natomiast w naszym województwie jest duże rozdrobnienie i gros strat to kwoty rzędu kilkuset złotych.

Małgorzata Sawicka


fot. S. Rutkowski


Jesteś tutaj: Strona główna Artykuły Aktualności