Podlaskie AGRO

Porady

Raz na wozie, raz pod wozem

Bezpieczny transport płodów rolnych


Wieś mieszkańcom miasta kojarzy się z ciszą, spokojem, świeżym powietrzem, piękną przyrodą i żywnością prosto od producenta. Jednakże inaczej wygląda polska wieś w statystykach wypadków w rolnictwie i stanu zdrowia ich mieszkańców. Województwo podlaskie jest na trzecim miejscu w kraju pod względem liczby wypadków w gospodarstwie rolnym. Jedną z przyczyn wielu zdarzeń jest lekceważenie podstawowych zasad BHP, używanie zużytego sprzętu rolniczego, niewłaściwe zabezpieczenie ładunku, brak sygnalizacji między pracującymi, stosowanie niebezpiecznych metod pracy. Produkcja rolna wiąże się z ciągłym transportem na terenie gospodarstwa oraz na drogach publicznych. Do wypadków najczęściej dochodzi przy transporcie słomy bądź siana. Uniknięciu wielu niebezpieczeństw sprzyja odpowiednia wiedza, umiejętności, doświadczenie, znajomość zasad, których warto przestrzegać.

Pojazd transportowy musi mieć sprawny układ hamulcowy, instalację oświetleniową, powinien być zarejestrowany, a kierujący powinien posiadać uprawnienia. Należy pamiętać, że na drodze obowiązują przepisy kodeksu drogowego. Pojazdy przystosowane do przewożenia materiałów objętościowych nie mogą przekraczać 2,5 m szerokości i 4 m wysokości od podłoża. Poruszając się po drogach publicznych nie można stwarzać zagrożenia dla innych pojazdów, powinno się zachować odpowiednią prędkość, a przed wykonaniem jakiegokolwiek manewru trzeba ostrzec pojazdy jadące za nami.

Podczas zwożenia materiałów objętościowych takich jak: zboże, słoma, siano należy stosować odpowiednio długą drabinę, przeznaczoną do wchodzenia i schodzenia na czas przejazdu, umocowaną do burty przyczepy. Ładunek na przyczepie łatwo się przemieszcza, a więc potrzebne są podwyższone burty przyczepy na wysokość 150 cm, ściągacze taśmowe, które unieruchamiają ładunek.

Często zdarzają się przewrócenia maszyn czy narzędzi rolniczych. Ustawiony na nierównym podłożu sprzęt rolniczy stwarza zagrożenie przygniecenia podczas przewrócenia się i utrudnia agregowanie z ciągnikiem. Dlatego bardzo ważne jest aby sprzęganie przeprowadzane było na utwardzonym podłożu, przy unieruchomionym ciągniku i zaciągniętym hamulcu ręcznym. Bezpieczeństwo poprawi zastosowanie zaczepów podwieszanych na sprężynach czy podpórkach, a szybkosprzęg ułatwi sprzęganie i wyeliminuje udział drugiej osoby, narażonej na przygniecenie w czasie sprzęgania. Nie powinno się stosować elementów zastępczych zamiast typowych sworzni, zawleczek, pierścieni zabezpieczających.

Rolnicy oprócz wysiłku wkładanego w codzienne prace w obejściu są dodatkowo obciążeni pracami polowymi. Podczas tych prac często dźwigają ciężary przekraczające dozwolone normy narażając organizm na ujemne skutki zdrowotne. Warto wspomnieć o ręcznym transporcie w gospodarstwie rolnym, który jest przyczyną wielu schorzeń kręgosłupa. W celu wyeliminowania potrzeby przenoszenia ręcznie ciężarów można zastosować wózki gospodarcze, taczki. Niedopuszczalne jest podnoszenie ciężarów większych niż 50 kg dla mężczyzn i 20 kg dla kobiet.

Wkrótce okres sianokosów i żniw, a wraz z nimi powracające zdarzenia wypadkowe związane z transportem materiałów objętościowych. Apelujemy o zachowanie podstawowych zasad bezpieczeństwa podczas prac polowych i poruszania się po drogach publicznych.

Zastosowanie podanych zaleceń w gospodarstwach rolnych podniesie poziom bezpieczeństwa i higieny pracy oraz przyczyni się do spadku liczby zgłaszanych wypadków, pozwoli uratować czyjeś zdrowie i życie.

Alicja Małachowska, Placówka Terenowa KRUS w Grajewie

Chłodny powiew oszczędności

Wstępne schładzanie mleka - potrzebne, czy nie?


Gdyby pytanie o to, czy wstępne schładzanie mleka to zbytek, czy konieczność, postawić na farmie krów, kilkadziesiąt lub kilkaset kilometrów w lewo od naszej zachodniej granicy, to zapewne usłyszałoby się, że powinno ono brzmieć: nie czy, ale kiedy i jaki system wybrać? Kiedy? Jak najszybciej. Jaki system? Wydajny i prosty.

O słuszności i celowości wstępnego chłodzenia mleka, nie trzeba tam nikogo przekonywać. Tam ok. 80% producentów mleka już takie urządzenia posiada. Co ciekawe - u nas jest dokładnie odwrotnie. I to w dobie drastycznie spadających cen mleka w skupie. Dlaczego? To pytanie zostawiam analitykom, psychologom i socjologom, bo argumenty ekonomistów są klarowne - wstępne schładzanie mleka po prostu się opłaca. Stosując wstępne schładzanie skracamy czas finalnego chłodzenia, zyskując lepszą jakość mleka i tym samym oszczędzając energię elektryczną.

Co to jest?

System do wstępnego schładzania mleka to proste urządzenie, składające się z bardzo cienkich płyt, podwójnych warstw lub podwójnych rur, poprzez które pompowane jest mleko z udoju. Instalowane jest za pompą mleczną, a przed i najlepiej nad, schładzalnikiem mleka. Mleko przepływając oddaje swoją temperaturę czynnikowi płynącemu w zewnętrznym płaszczu lub rurze. Czynnik chłodniczy to zwykła woda lub woda lodowa (dla niewtajemniczonych: woda o temperaturze ok. 1,5 st. C).

Mleko z udoju ma temperaturę 36 st.C. Zadaniem systemu chłodzenia jest obniżenie jej w jak najkrótszym czasie do temperatury ok. 4 st.C. Dlaczego do ok. 4 stopni? Ponieważ jest to najlepsza temperatura zapewniająca bezpieczeństwo mleka. Specjaliści mówią: bakteriologiczna jakość mleka zależy głównie od tempa schładzania mleka do temperatury poniżej krytycznych 10 st.C i przechowywania w temp. Poniżej 4 st.C. Innymi słowy - im szybciej schłodzisz mleko, tym będzie ono bezpieczniejsze i lepsze, a co za tym idzie, można za nie otrzymać lepszą cenę.

Jakie urządzenia?

Spójrzmy jak wyglądają urządzenia występujące na rynku. Najbardziej popularne to rurowe i płytowe schładzalniki. Jednak efekt chłodzenia w dużej mierze zależy od rodzaju czynnika chłodzącego, a w zasadzie od jego temperatury. Woda zwykła – wodociągowa ma temperaturę 10-13 st.C, studzienna 8-12 stopni, a lodowa 1,5-3 stopni. Mleko po przejściu przez takie urządzenie schłodzi do temperatury ok.6-8 stopni wyższej od czynnika chłodzącego. Widać więc jasno, jaki czynnik chłodzący jest najlepszy.

Skąd woda lodowa?

Wstępne chłodzenie wodą lodową to oszczędności ok. 80% kosztów tradycyjnego chłodzenia mleka. Ale jak „zdobyć” wodę lodową? Najlepiej byłoby pomyśleć o wstępnym schładzaniu mleka już przy zakupie schładzalnika do mleka. Wówczas podejmujemy decyzję, jaki schładzalnik wybrać. Czy klasyczny, gdzie czynnikiem chłodzącym jest gaz, czy bank lodowy, gdzie czynnikiem chłodzącym jest tzw. woda lodowa, którą to właśnie możemy wykorzystać również do wstępnego schłodzenia mleka. O zaletach schładzalników na wodę lodową napisano wiele. Dodam tylko, że ich wydajność nie ma sobie równych, ale cena jest ok. 18-20% wyższa od klasycznego schładzalnika. Jednak bilansuje się to już po ok 2,5-3 latach używania w zależności od wielkości produkcji mleka.

No a co, jeśli ktoś ma już schładzalnik klasyczny? Pozostaje zainwestować w urządzenie do produkcji wody lodowej, albo stosować wstępne schładzanie wykorzystując zwykłą wodę. Oszczędności i tak sięgają już 50%! Wynika to z prostego rachunku. Mleko wpływające do schładzalnika głównego po wstępnym schłodzeniu ma już temperaturę ok. 20 stopni, a nie 36!. Różnica wynosi więc 16 stopni. Agregat potrzebuje zatem mniej energii, bo też z niższej temperatury schładza mleko. A o ile mniej? Odpowiedz poniżej.

Garść obliczeń

Do schłodzenia 1 litra mleka o 1 stopień potrzebujemy 1 kcal energii chłodzenia. Natomiast 1 kW to 860kcal/h. I teraz każdy może sobie wyliczyć sam oszczędności. Zrobię to na przykładzie jednego udoju o wielkości 1.000 l.

1000 litrów x (36 stopni-4 stopnie) =32000 kcal.

Dzielimy to na 860 i otrzymujemy wynik 37,21 kW/1godzinę. Tyle potrzebujemy energii do schłodzenia mleka z temp. 36 st. do 4 st w ciągu jednej godziny. Norma mówi o trzech godzinach. Wówczas musimy to jeszcze podzielić przez trzy. Ale zostańmy przy jednej godzinie.

Włączamy teraz wstępne schładzanie. Mleko jest już schłodzone do 20 st. Nasz jedyny koszt schłodzenia wstępnego, to cena tego urządzenia i instalacji, za którą płacimy jednorazowo! Kosztu wody nie liczymy, gdyż i tak ją zużywamy do pojenia krów.

1000 litrów x (20 stopni – 4 stopnie)=16.000 kcal.

Dzielimy na 860 i mamy 18,60 kW/1 godzinę.

37,21-18,60=18,61 kW/1h

to oszczędność w kilowatach. A ile w złotówkach? Proszę zajrzeć do ostatniego rachunku za prąd i zobaczyć cenę 1 kilowata. Pomnożyć ją razy 18,61 i trzymamy różnice w złotówkach. Proste? A teraz pomnóżmy tę oszczędność razy dwa udoje, razy 30 dni i razy dwa miesiące (większość rachunków otrzymujemy w takim cyklu) i tak dalej. Nie wspominam tu nawet o nocnej taryfie bo zakładam, że jest to pierwszy „krok do oszczędzania” i został już dawno zrobiony.

Jeśli ktoś chce, to może policzyć oszczędności wynikające z zastosowania wody lodowej. Spróbujmy szybko:

1000lx(8 stopni – 4 stopnie)=4000 kcal:860 = 4,65 kW/1h

zatem 37,21-4,65 = 32,56 kW/1h

I to jest nasza oszczędność na jednym udoju! Musimy tu jednak pamiętać o koszcie wyprodukowania wody lodowej, ale to temat na inny artykuł.

Dopieszczone krowy

Wróćmy do schładzania wstępnego wodą zwykłą. Mamy tutaj też inne korzyści. Np. woda, która wypływa z tego urządzenia jest podgrzana przez mleko. Możemy ją wykorzystać przecież do pojenia krów. One wolą pić ciepłą wodę. Piją jej więcej i dzięki temu produkcja mleka pozostaje stabilna, nawet zimą. Generalnie krowa wypije ok. 60-70% wody więcej niż daje mleka. Schładzalnik rurowy do schłodzenia wstępnego 100 litrów mleka potrzebuje 83 litry wody. Wydawałoby się, że problemu z ciepłą wodą nie ma, ale... Nie zawsze wytłumaczymy krowie, aby piła w tym samym czasie. W sytuacji, gdy zostaje nam nadmiar ciepłej wody, możemy wykorzystać ją po podgrzaniu w bojlerze do mycia urządzeń udojowych. Niektórzy poszli jeszcze dalej i wykorzystują ją do ogrzewania domów.

Umyć i używać!

Na koniec klika słów o eksploatacji urządzeń do wstępnego schładzania. W płytowcach musimy wymienić raz w miesiącu filtr do mleka. Duży przekrój rur zwalnia nas z tego obowiązku w schładzalniku rurowym. Urządzenia te są myte automatycznie przez myjkę systemu udoju. Problem osadzającego się kamienia wodnego praktycznie nie istnieje, gdyż staje się on zagrożeniem od temperatury 60 stopni. Taka temperatura tu nigdy nie występuje. Oczywiście wskazane jest umycie całego urządzenia 1-2 razy w roku.

Jarosław Wieczorek, Packo Polska

Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Poker ze stonką

Stonkę ziemniaczaną można pokonać


Stonka ziemniaczana jest szkodnikiem inwazyjnym, który od czasu zadomowienia się w Polsce rokrocznie przekracza próg ekonomicznej szkodliwości i wymaga chemicznego zwalczania.

Historia walki z tym szkodnikiem pełna jest „wzlotów i upadków” ochrony roślin, która na przestrzeni 60 lat sięgała do arsenału wszystkich możliwych metod, by go zwalczyć. Stosowano i stosuje

Stonkę ziemniaczaną można pokonać


Stonka ziemniaczana jest szkodnikiem inwazyjnym, który od czasu zadomowienia się w Polsce rokrocznie przekracza próg ekonomicznej szkodliwości i wymaga chemicznego zwalczania.

Historia walki z tym szkodnikiem pełna jest „wzlotów i upadków” ochrony roślin, która na przestrzeni 60 lat sięgała do arsenału wszystkich możliwych metod, by go zwalczyć. Stosowano i stosuje się chemiczne środki, których ewolucja zaczęła się od słynnego DDT i trwa po dzień dzisiejszy, jak również oparte na środkach bakteryjnych i hormonalnych metody biologiczne. Były też próby introdukcji wrogów naturalnych, a badania genetyczne zaowocowały hodowlą transgenicznych odmian ziemniaka.

Jak wszystkim wiadomo, mimo ogromnych nakładów intelektualnych i finansowych stonka ziemniaczana ma się bardzo dobrze i już w maju 2009r. zaatakowała plantacje wczesnych odmian ziemniaka z siłą wymagającą od rolnictwa kolejnego sięgnięcia po „chemię”.

Walka ze stonką przypomina grę w pokera z przebiegłym przeciwnikiem, albowiem nigdy do końca nie wiemy, co owad ten w kolejnym rozdaniu „ma w kartach”. Rozdań tych było ok. 60 i nieraz całą pulę zgarniał szkodnik, wielokrotnie zapadał remis i ziemniaczaną pulą dzielono się, kilka sukcesów odniosła również ochrona roślin. Do dziś żaden z przeciwników nie wypadł z gry.

Niezliczone, uśpione chrząszcze stonki ziemniaczanej spędzają zimę w glebie, ukryte na rozmaitej głębokości (średnio 10-30 cm), gdzie spowolniony metabolizm pozwala im przeżyć niekorzystne warunki klimatu. Wbrew pozorom tegoroczna, dość mroźna zima, korzystnie wpłynęła na przeżywalność owadów. Zimy łagodne, ciepłe i wilgotne sprzyjają rozwojowi rozmaitych chorób bakteryjnych i grzybowych stonki, które znacznie redukują jej „pogłowie”, a temperatura gleby powyżej 60 st. C powoduje, że procesy oddechowe owada wyczerpują zapasy energetyczne organizmu i znacznie osłabiają jego witalność i odporność. Dlatego łagodne zimy w latach 2007 i 2008 spowodowały słabszy atak stonki ziemniaczanej.

„Rozdanie” 2009 zapowiada się więc dla stonki ziemniaczanej dobrze i gdy temperatura gleby w miejscu przebywania chrząszczy osiągnie przez kilka dni 140 st. C, zaczną się one budzić i wychodzić na powierzchnię by podejmować loty w poszukiwaniu wczesnych odmian ziemniaka. Niektóre jednak owady pozostaną w stanie diapauzy do wiosny 2010r. – to takie ewolucyjne przystosowanie gatunku na wypadek jakiegoś kataklizmu, który mógłby zniszczyć całkowicie populację naziemną.

Przy silnym ataku, żarłoczne chrząszcze mogą spowodować nawet 60% strat w plonowaniu wczesnych ziemniaków. Wylot chrząszczy trwa około miesiąca, więc w całym tym okresie można spodziewać się zmasowanego nalotu, który można odeprzeć tylko przy użyciu odpowiedniego insektycydu. Po znalezieniu plantacji ziemniaka samice przystąpią do składania jaj i złożą ich ok. 500-1.000, choć potencjał ich sięga nawet 3.000. Z powodu tak wielkiej płodności już jeden chrząszcz „wiosenny” na 25 roślin, wystarczy do przekroczenia progu szkodliwości i wymaga interwencji. Stonka zagraża najsilniej od początku czerwca do końca sierpnia, ponieważ tak długo trwa okres składania jaj. Larwy stonki najgroźniejsze będą od połowy czerwca do końca lipca. W zależności więc od hodowanej odmiany i rejonu kraju, a także od przebiegu pogody i dynamiki inwazji szkodnika skuteczna ochrona ziemniaka przed stonką ziemniaczaną będzie wymagała 1-3 zabiegów chemicznych.

W zaleceniach IOR - PIB na 2009r. odnośnie zwalczania omawianego szkodnika hodowcy znajdą ok. 30 „kart”, którymi są insektycydy oparte na 22 substancjach aktywnych. Karty te są mocniejsze lub słabsze. Charakterystyka każdej z nich jest odmienna i każda trochę inaczej działa na organizm stonki, którą powinna skutecznie zwalczać. Z wyjątkiem inhibitora chityny – teflubenzuronu, pozostałe zalecane dziś insektycydy są neurotoksynami o trzech sposobach działania. Wszystkie działają kontaktowo i żołądkowo, w momencie kiedy owad fizycznie zetknie się z substancją aktywną lub ją zje. Powierzchnia ciała owadów pokryta jest woskową substancją i o przenikliwości insektycydu przez tę warstwę decyduje jego rozpuszczalność w tłuszczach. Ta cecha insektycydu zależy od polarności molekuł substancji aktywnej. Występujące w insektycydach grupy funkcyjne (grupa metylowa, inne zawierające chlor lub fluor) znacznie zwiększają penetrację związku chemicznego przez oskórek i osłonki lipidowe komórek nerwowych, które są głównym celem wielu substancji aktywnych.

Bardzo szybkim działaniem początkowym na owady charakteryzują się insektycydy z grupy chemicznej pyretroidów. W stosunku do stonki ziemniaczanej zbyt szybkie działanie może jednak wywoływać niekorzystny efekt, ponieważ porażone owady spadają z roślin zanim pobiorą śmiertelną dawkę toksyny. Nie zdążą też zjeść zatrutych liści, przez co osłabia się działanie żołądkowe insektycydu. Zbyt niską dawkę toksyny owady metabolizują i po pewnym czasie powracają do normalnej aktywności. Dotyczy to głównie populacji odpornych na związki z tej grupy chemicznej, a takie, jak wiadomo, dość często w Polsce występują. Najodporniejsze są chrząszcze i starsze stadia larwalne (L3, L4), a detoksykacja toksyn przebiega u nich szybciej w wyższych temperaturach. Dlatego insektycydy z grupy pyretroidów najlepiej sprawdzają się w zwalczaniu najmłodszych stadiów larw stonki – L1 i L2, w temperaturach poniżej 20 st.C. Stosując pyretroidy należy brać pod uwagę prognozę pogody, ponieważ opady deszczu spłukują środek i znacznie osłabiają jego działanie.

Dynamika działania pyretroidów na stonkę ziemniaczaną nawet w optymalnych warunkach atmosferycznych nie trwa długo i w zależności od szybkości wzrostu roślin, wynosi ok. 3-5 dni. Skuteczność środka zależy też od tempa parowania i fotodegradacji zawartej w nim substancji aktywnej. Stosując pyretroidy należy z dużą precyzją uchwycić najwłaściwszy moment do przeprowadzenia zabiegu, a w razie konieczności powtórzyć zabieg środkiem z innej grupy chemicznej.

Występowanie odporności stonki ziemniaczanej na pyretroidy spowodowało, że środki z tej grupy chemicznej stały się mało popularne wśród hodowców ziemniaka, niemniej należy pamiętać, że użyte w odpowiedniej dawce i przy niedużym nasileniu szkodnika mogą zredukować szkody i uchronić plon.

Zjawisko odporności stonki ziemniaczanej, które należy do najmocniejszych „kart” owada dotyczy również środków fosforoorganicznych i karbaminianów. Uwidoczniło się przed laty eliminując z użycia oparty na chlorfenwinfosie popularny środek - Enolofos 44 EC. Wiele innych bardzo skutecznych insektycydów wypadło z gry na skutek odporności stonki lub nowych przepisów i dyrektyw Rady Unii Europejskiej (Bancol 50 WP, Regent 200 SC i inne).

W ostatnich latach ochronę ziemniaka przed stonką ziemniaczaną zdominowały w Polsce środki oparte na związkach chemicznych z grupy neonikotynoidów. Decydują o tym nie tylko parametry określające wrażliwość stonki na te toksyny, ale również właściwości substancji aktywnych wynikające z ich struktury. Środki te działają kontaktowo i żołądkowo.

Najpopularniejszym insektycydem w zwalczaniu stonki ziemniaczanej w tej grupie chemicznej jest acetamipryd wchodzący w skład środka Mospilan 20 SP. Jego największą zaletą jest, oprócz działania kontaktowego na owady, również działanie systemiczne w roślinie polegające na translaminarnym przenikaniu toksyny do wszystkich jej organów i poprzez system sitowo-naczyniowy do wszystkich jej części. Warto wiedzieć, że siła procesów życiowych rośliny wpływa na lepsze działanie układowe acetamiprydu. Ilość wchłoniętej przez roślinę substancji aktywnej preparatu jest największa u młodych, rosnących roślin, a u starszych przez młode części, gdzie jak wiadomo, najczęściej żerują larwy stonki ziemniaczanej. Krążąca we wnętrzu roślin toksyna zabezpieczona jest zarówno przed spłukiwaniem jak i przed fotodegradacją, w związku z czym dynamika działania acetamiprydu jest dłuższa niż pyretroidów, związków fosforoorganicznych, czy karbaminianów i wynosi 10-14 dni. Acetamipryd działa na stonkę we wszystkich zakresach temperatur. Jedną z najważniejszych cech tego środka jest selektywność działania, dzięki czemu oszczędza on pszczoły i entomofaunę pożyteczną, wśród której jest wielu wrogów naturalnych stonki. W badaniach monitoringowych IOR-PIB nie stwierdzono dotychczas odporności szkodnika na acetamipryd ani na pozostałe środki z grupy neonikotynoidów. Mimo najskuteczniejszego działania Mospilanu 20 SP i innych substancji aktywnych z tej grupy insektycydów zaleca się w sezonie wegetacyjnym 2009 tylko jednokrotne opryski tymi insektycydami. Jest to ważny obecnie element strategii stosowania środków ochrony roślin zapobiegający wykształcaniu przez agrofaga odporności. Mając to na uwadze i rozgrywając ze stonką ziemniaczaną kolejne pokerowe rozdanie zachowajmy asa w rękawie i zastosujmy preparat zawierający acetamipryd w przypadku największego zagrożenia plantacji.

Paweł Węgorek, Joanna Zamojska

Instytut Ochrony Roślin

się chemiczne środki, których ewolucja zaczęła się od słynnego DDT i trwa po dzień dzisiejszy, jak również oparte na środkach bakteryjnych i hormonalnych metody biologiczne. Były też próby introdukcji wrogów naturalnych, a badania genetyczne zaowocowały hodowlą transgenicznych odmian ziemniaka.

 

Jak wszystkim wiadomo, mimo ogromnych nakładów intelektualnych i finansowych stonka ziemniaczana ma się bardzo dobrze i już w maju 2009r. zaatakowała plantacje wczesnych odmian ziemniaka z siłą wymagającą od rolnictwa kolejnego sięgnięcia po „chemię”.

Walka ze stonką przypomina grę w pokera z przebiegłym przeciwnikiem, albowiem nigdy do końca nie wiemy, co owad ten w kolejnym rozdaniu „ma w kartach”. Rozdań tych było ok. 60 i nieraz całą pulę zgarniał szkodnik, wielokrotnie zapadał remis i ziemniaczaną pulą dzielono się, kilka sukcesów odniosła również ochrona roślin. Do dziś żaden z przeciwników nie wypadł z gry.

Niezliczone, uśpione chrząszcze stonki ziemniaczanej spędzają zimę w glebie, ukryte na rozmaitej głębokości (średnio 10-30 cm), gdzie spowolniony metabolizm pozwala im przeżyć niekorzystne warunki klimatu. Wbrew pozorom tegoroczna, dość mroźna zima, korzystnie wpłynęła na przeżywalność owadów. Zimy łagodne, ciepłe i wilgotne sprzyjają rozwojowi rozmaitych chorób bakteryjnych i grzybowych stonki, które znacznie redukują jej „pogłowie”, a temperatura gleby powyżej 60 st. C powoduje, że procesy oddechowe owada wyczerpują zapasy energetyczne organizmu i znacznie osłabiają jego witalność i odporność. Dlatego łagodne zimy w latach 2007 i 2008 spowodowały słabszy atak stonki ziemniaczanej.

„Rozdanie” 2009 zapowiada się więc dla stonki ziemniaczanej dobrze i gdy temperatura gleby w miejscu przebywania chrząszczy osiągnie przez kilka dni 140 st. C, zaczną się one budzić i wychodzić na powierzchnię by podejmować loty w poszukiwaniu wczesnych odmian ziemniaka. Niektóre jednak owady pozostaną w stanie diapauzy do wiosny 2010r. – to takie ewolucyjne przystosowanie gatunku na wypadek jakiegoś kataklizmu, który mógłby zniszczyć całkowicie populację naziemną.

Przy silnym ataku, żarłoczne chrząszcze mogą spowodować nawet 60% strat w plonowaniu wczesnych ziemniaków. Wylot chrząszczy trwa około miesiąca, więc w całym tym okresie można spodziewać się zmasowanego nalotu, który można odeprzeć tylko przy użyciu odpowiedniego insektycydu. Po znalezieniu plantacji ziemniaka samice przystąpią do składania jaj i złożą ich ok. 500-1.000, choć potencjał ich sięga nawet 3.000. Z powodu tak wielkiej płodności już jeden chrząszcz „wiosenny” na 25 roślin, wystarczy do przekroczenia progu szkodliwości i wymaga interwencji. Stonka zagraża najsilniej od początku czerwca do końca sierpnia, ponieważ tak długo trwa okres składania jaj. Larwy stonki najgroźniejsze będą od połowy czerwca do końca lipca. W zależności więc od hodowanej odmiany i rejonu kraju, a także od przebiegu pogody i dynamiki inwazji szkodnika skuteczna ochrona ziemniaka przed stonką ziemniaczaną będzie wymagała 1-3 zabiegów chemicznych.

W zaleceniach IOR - PIB na 2009r. odnośnie zwalczania omawianego szkodnika hodowcy znajdą ok. 30 „kart”, którymi są insektycydy oparte na 22 substancjach aktywnych. Karty te są mocniejsze lub słabsze. Charakterystyka każdej z nich jest odmienna i każda trochę inaczej działa na organizm stonki, którą powinna skutecznie zwalczać. Z wyjątkiem inhibitora chityny – teflubenzuronu, pozostałe zalecane dziś insektycydy są neurotoksynami o trzech sposobach działania. Wszystkie działają kontaktowo i żołądkowo, w momencie kiedy owad fizycznie zetknie się z substancją aktywną lub ją zje. Powierzchnia ciała owadów pokryta jest woskową substancją i o przenikliwości insektycydu przez tę warstwę decyduje jego rozpuszczalność w tłuszczach. Ta cecha insektycydu zależy od polarności molekuł substancji aktywnej. Występujące w insektycydach grupy funkcyjne (grupa metylowa, inne zawierające chlor lub fluor) znacznie zwiększają penetrację związku chemicznego przez oskórek i osłonki lipidowe komórek nerwowych, które są głównym celem wielu substancji aktywnych.

Bardzo szybkim działaniem początkowym na owady charakteryzują się insektycydy z grupy chemicznej pyretroidów. W stosunku do stonki ziemniaczanej zbyt szybkie działanie może jednak wywoływać niekorzystny efekt, ponieważ porażone owady spadają z roślin zanim pobiorą śmiertelną dawkę toksyny. Nie zdążą też zjeść zatrutych liści, przez co osłabia się działanie żołądkowe insektycydu. Zbyt niską dawkę toksyny owady metabolizują i po pewnym czasie powracają do normalnej aktywności. Dotyczy to głównie populacji odpornych na związki z tej grupy chemicznej, a takie, jak wiadomo, dość często w Polsce występują. Najodporniejsze są chrząszcze i starsze stadia larwalne (L3, L4), a detoksykacja toksyn przebiega u nich szybciej w wyższych temperaturach. Dlatego insektycydy z grupy pyretroidów najlepiej sprawdzają się w zwalczaniu najmłodszych stadiów larw stonki – L1 i L2, w temperaturach poniżej 20 st.C. Stosując pyretroidy należy brać pod uwagę prognozę pogody, ponieważ opady deszczu spłukują środek i znacznie osłabiają jego działanie.

Dynamika działania pyretroidów na stonkę ziemniaczaną nawet w optymalnych warunkach atmosferycznych nie trwa długo i w zależności od szybkości wzrostu roślin, wynosi ok. 3-5 dni. Skuteczność środka zależy też od tempa parowania i fotodegradacji zawartej w nim substancji aktywnej. Stosując pyretroidy należy z dużą precyzją uchwycić najwłaściwszy moment do przeprowadzenia zabiegu, a w razie konieczności powtórzyć zabieg środkiem z innej grupy chemicznej.

Występowanie odporności stonki ziemniaczanej na pyretroidy spowodowało, że środki z tej grupy chemicznej stały się mało popularne wśród hodowców ziemniaka, niemniej należy pamiętać, że użyte w odpowiedniej dawce i przy niedużym nasileniu szkodnika mogą zredukować szkody i uchronić plon.

Zjawisko odporności stonki ziemniaczanej, które należy do najmocniejszych „kart” owada dotyczy również środków fosforoorganicznych i karbaminianów. Uwidoczniło się przed laty eliminując z użycia oparty na chlorfenwinfosie popularny środek - Enolofos 44 EC. Wiele innych bardzo skutecznych insektycydów wypadło z gry na skutek odporności stonki lub nowych przepisów i dyrektyw Rady Unii Europejskiej (Bancol 50 WP, Regent 200 SC i inne).

W ostatnich latach ochronę ziemniaka przed stonką ziemniaczaną zdominowały w Polsce środki oparte na związkach chemicznych z grupy neonikotynoidów. Decydują o tym nie tylko parametry określające wrażliwość stonki na te toksyny, ale również właściwości substancji aktywnych wynikające z ich struktury. Środki te działają kontaktowo i żołądkowo.

Najpopularniejszym insektycydem w zwalczaniu stonki ziemniaczanej w tej grupie chemicznej jest acetamipryd wchodzący w skład środka Mospilan 20 SP. Jego największą zaletą jest, oprócz działania kontaktowego na owady, również działanie systemiczne w roślinie polegające na translaminarnym przenikaniu toksyny do wszystkich jej organów i poprzez system sitowo-naczyniowy do wszystkich jej części. Warto wiedzieć, że siła procesów życiowych rośliny wpływa na lepsze działanie układowe acetamiprydu. Ilość wchłoniętej przez roślinę substancji aktywnej preparatu jest największa u młodych, rosnących roślin, a u starszych przez młode części, gdzie jak wiadomo, najczęściej żerują larwy stonki ziemniaczanej. Krążąca we wnętrzu roślin toksyna zabezpieczona jest zarówno przed spłukiwaniem jak i przed fotodegradacją, w związku z czym dynamika działania acetamiprydu jest dłuższa niż pyretroidów, związków fosforoorganicznych, czy karbaminianów i wynosi 10-14 dni. Acetamipryd działa na stonkę we wszystkich zakresach temperatur. Jedną z najważniejszych cech tego środka jest selektywność działania, dzięki czemu oszczędza on pszczoły i entomofaunę pożyteczną, wśród której jest wielu wrogów naturalnych stonki. W badaniach monitoringowych IOR-PIB nie stwierdzono dotychczas odporności szkodnika na acetamipryd ani na pozostałe środki z grupy neonikotynoidów. Mimo najskuteczniejszego działania Mospilanu 20 SP i innych substancji aktywnych z tej grupy insektycydów zaleca się w sezonie wegetacyjnym 2009 tylko jednokrotne opryski tymi insektycydami. Jest to ważny obecnie element strategii stosowania środków ochrony roślin zapobiegający wykształcaniu przez agrofaga odporności. Mając to na uwadze i rozgrywając ze stonką ziemniaczaną kolejne pokerowe rozdanie zachowajmy asa w rękawie i zastosujmy preparat zawierający acetamipryd w przypadku największego zagrożenia plantacji.

Paweł Węgorek, Joanna Zamojska

Instytut Ochrony Roślin

Mądry Polak przed szkodą


Choć mamy świadomość jak ważne jest czytanie umów przed podpisaniem, mało kto robi to dokładnie.

Dokładnie przeczytać - to naczelna zasada, jaką powinno się zastosować przed podpisaniem umowy


Polacy powszechnie nie czytają ogólnych warunków podpisywanych umów. Dotyczy to także porozumień zawiązywanych z towarzystwami ubezpieczeniowymi. Rezultatem takich zachowań jest brak świadomości na temat rzeczywistego zakresu ochrony, co wielokrotnie staje się powodem frustracji, bezradności, a czasem nawet tragedii. Czy można tego uniknąć?

Czym jest OWU

Skrót OWU oznacza ogólne warunki ubezpieczenia. To integralna część każdej umowy zawiązywanej między klientem, a towarzystwem. To tzw. „prawo wewnętrzne”, swoisty wzorzec umowy (oferty), którym zakład ubezpieczeń posługuje się przy zawieraniu umów. Każdy rodzaj ubezpieczenia posiada swoje odrębne OWU. Warto pamiętać, że przy podpisywaniu umowy ubezpieczenia, konsument akceptuje tym samym całość dokumentów (w tym OWU). Należy zatem uświadomić sobie, jak istotne jest poświęcenie kilku minut na zapoznanie się z tą „obowiązkową lekturą”. Dzięki temu będziemy mieli jasno i wyraźnie nakreślone wzajemne obowiązki i prawa każdej ze stron.

Czy aż takie tajemnicze…?

Zazwyczaj Polacy są sceptycznie nastawieni do czytania OWU, gdyż terminologia ubezpieczeniowa wydaje się im zbyt specjalistyczna, a przez to trudna w lekturze.

- W praktyce OWU powinny być formułowane w sposób jasny, jednoznaczny i zrozumiały dla konsumentów, z kolei jakiekolwiek wątpliwości i niejasności powinien wytłumaczyć agent ubezpieczeniowy na prośbę klienta – mówi Jakub Nawracała, dyrektor Biura Ubezpieczeń Ochrony Prawnej i Odpowiedzialności Cywilnej Grupy Concordia. - OWU jest takim dokumentem, który każdy ubezpieczający się powinien dokładnie przeanalizować przed zawarciem umowy w celu upewnienia się, że dany produkt ubezpieczeniowy całkowicie spełnia jego potrzeby i oczekiwania. Pamiętajmy zatem, aby pytać swoich agentów o treści zawarte w OWU, aby świadomie i szczegółowo móc się do nich stosować.

Polaku, bądź mądry przed szkodą!

Można przytoczyć cały szereg przykładów, gdzie wielu z nas nie uniknęło negatywnych skutków nieczytania umów. Najczęściej bowiem ubezpieczyciel odmawia nam wypłaty odszkodowania, powołując się właśnie na treść OWU. Czytając dokładnie ogólne warunki ubezpieczenia przed zawarciem umowy, unikniemy wielu nieporozumień i rozczarowań.

– Im szybciej zdamy sobie sprawę, że znajomość treści zawartych w ogólnych warunkach ubezpieczenia jest warunkiem koniecznym prawidłowej realizacji umowy, zarówno ze strony ubezpieczającego się jak i ubezpieczyciela, tym lepiej dla nas – podsumowuje Nawracała.

Pięć elementów

Istnieje pięć kluczowych aspektów, o których zawsze należy pamiętać przy czytaniu OWU. Pierwszy z nich to „przedmiot ubezpieczenia”. Czasem \"zasadzka\" OWU kryje się w określeniu przedmiotu ubezpieczenia. Może to w praktyce wpływać na ograniczenie ochrony ubezpieczeniowej, bądź w skrajnych przypadkach na jej brak. Jeśli bowiem mienie lub działalność, której dotyczy ubezpieczenie nie mieści się w zakresie przedmiotowym ubezpieczenia, nie będzie ochrony ubezpieczeniowej. Przykładowo, przedmiotem ubezpieczenia jest mienie wykorzystywane w działalności gospodarczej. Oznacza to, że ubezpieczeniem nie będą objęte przedmioty, które nie służą ubezpieczonemu do wykonywania tej działalności.

Kolejna ważna kwestia: zakres ubezpieczenia, a więc tzw. \"ryzyka\". Są katalogiem zdarzeń będących przyczyną szkody. W przypadku ich wystąpienia odpowiedzialność spada na ubezpieczyciela. Znajomość zakresu ubezpieczenia jest ważna dlatego, że towarzystwo nie odpowiada za te szkody, które są następstwem innych zdarzeń, niż te wymienione w OWU. Należy również zwrócić uwagę na to, które \"ryzyka\" znajdują się w zakresie standardowym, a które wymagają dopłaty dodatkowej składki.

Czytaj definicje!

Jest to element często lekceważony, choć bardzo istotny. Wszystkie terminy określone w OWU należy rozumieć zgodnie z podanymi definicjami. Może okazać się, że ma to ogromny wpływ na ochronę ubezpieczeniową – w szczególności przy definiowaniu tzw. \"ryzyk\". Przykładem może być potoczne rozumienie słowa „huragan”, które może się nie mieścić w definicji huraganu użytej w OWU.

Przyjrzeć się również należy wyłączeniom i ograniczeniom w ochronie ubezpieczeniowej. Każde OWU zawierają szereg wyłączeń ochrony ubezpieczeniowej, a więc sytuacji, w których ubezpieczyciel nie ponosi odpowiedzialności w ogóle, bądź ponosi ją np. do określonej kwoty. Może okazać się, że pomimo bardzo szerokiego na pierwszy rzut oka zakresu ochrony ubezpieczeniowej, katalog wyłączeń jest tak rozległy, że w gruncie rzeczy ochrona jest bardzo wąska. Należy zwrócić uwagę na to, czy w katalogu wyłączeń nie znajduje się zapis, który sprawia, że dany produkt ubezpieczeniowy jest dla ubezpieczającego mało atrakcyjny. Przykładem może być przedsiębiorca, który prowadzi szatnię i dokonuje zakupu polisy OC, gdzie wyłączona zostaje odpowiedzialność za szkody w mieniu oddanym w przechowanie.

Obowiązki ubezpieczonego i ubezpieczającego

Ogólne warunki ubezpieczenia zawierają zapisy dotyczące obowiązków klienta, które są różne - począwszy od informacyjnych, poprzez związane z zabezpieczeniem przedmiotu ubezpieczenia przed szkodą, a skończywszy na tych związanych z postępowaniem w przypadku wystąpienia szkody. Istotne jest, że niewykonanie lub nieprawidłowe wykonanie tych obowiązków może doprowadzić w konsekwencji nawet do odmowy wypłaty odszkodowania.


fot. M.Sawicka

Mały pomocnik - wielkie zagrożenie


Choć nieraz dzieci same garną się do pomocy dorosłym, to ci powinni dbać o to, by nie obciążać ich zbytnio i nie narażać na niebezpieczeństwo

Chrońmy dzieci przed niebezpieczeństwem - niech ich dzieciństwo będzie beztroskie


- Kto z was jeździł ciągnikiem?- pyta dzieci pracownik KRUS, prowadzący w wiejskiej szkole podstawowej powiatu augustowskiego rozmowę o tym, jak bezpiecznie pomagać rodzicom w gospodarstwie rolnym. W klasie III ręce podnosi kilku chłopców, zaś w klasie V jest to już 2/3 chłopców i 2 dziewczynki.

Podczas pogadanek, dzieci z rozbrajającą szczerością opowiadają o pracach, które wykonują w gospodarstwie i maszynach, które obsługują. Doskonale wiedzą, jak wygląda sadzarka do ziemniaków, jak napędzana jest „krajzega\". Opisują jak jeżdżą na ławeczkach, burtach ciągników, jak karmią i wyprowadzają zwierzęta. Są dumne z tego, że potrafią pomóc rodzicom w gospodarstwie. Wszystko wydaje im się łatwe, proste i bezpieczne. Problem polega jednak na tym, że niestety nie potrafią dostrzec zagrożenia i przewidzieć nieszczęścia. Naturalna dziecięca ciekawość świata może doprowadzić je do tragedii, jeśli nie znają zasad bezpiecznej zabawy i pracy lub przebywają w otoczeniu, w którym nie zadbano o bezpieczeństwo.

- Ale ja wiem jak to się obsługuje, od dawna to robię, to łatwe - opowiadają dzieci na spotkaniach.

W praktyce nie wszystko okazuje się takie łatwe. Fakt, że dziecko potrafi uruchamiać i obsługiwać maszyny, nie świadczy jeszcze o tym, że może przy nich samodzielnie pracować. Jest mniejsze i słabsze fizycznie od dorosłych oraz mniej odporne psychicznie i emocjonalnie. Dziecko prowadzące ciągnik nie przewidzi wielu zdarzeń i nie oceni realnie ryzyka. Na nierównościach terenu, gdy maszyna się przechyla, może wpaść w panikę i nie zapanować nad sytuacją. Przy cofaniu ciągnikiem ma mniejsze pole widzenia ze względu na niższy wzrost, może więc nie zauważyć osoby lub przedmiotu znajdującego się z tyłu i spowodować wypadek. Z uwagi na to, aby zapobiec nieszczęściom, nie należy dzieciom powierzać prac związanych z obsługą ciągnika, czy kombajnu. Należy uniemożliwić im uruchomienie maszyn i urządzeń, zabierać ze sobą kluczyki, zamykać kabiny.

Zdarza się, że dzieci pomagają rodzicom sprzęgać ciągnik z maszyną współpracującą. Tę czynność powinien wykonywać sam kierowca, bez pomocy drugiej osoby, a tym bardziej dziecka, które przy nieprecyzyjnym cofaniu może zostać przygniecione przez ciągnik lub zranione przez opadający dyszel.

Kolejną maszyną, której absolutnie nie powinno obsługiwać dziecko jest sadzarka do ziemniaków. Niejednokrotnie, podczas pomocy przy sadzeniu, dzieci zgarniają z czerpaków nadmiar sadzeniaków lub uzupełniają ich brak. Czynność ta wymaga ciągłej koncentracji uwagi i dobrej koordynacji wzrokowo-ruchowej. W momencie nieuwagi może dojść do amputacji palców przez przesuwający się mechanizm.

Ogromne zagrożenie stwarza również pilarka tarczowa, która szczególnie wśród mniejszych dzieci wzbudza duże zainteresowanie. Nawet niewinna zabawa w formie ręcznego obracania piły może się skończyć poważnym urazem palców rąk. Należy zabezpieczać pilarkę przed dostępem dzieci i zabraniać im wykonywania jakichkolwiek czynności przy jej użyciu.

Fascynacja ruchem połączonym z cięciem i rozdrabnianiem przyciąga dzieci do maszyn takich jak: sieczkarnie, rozdrabniacze, wszelkie maszyny napędzane przy pomocy pasów transmisyjnych. Zabawa w pobliżu takich maszyn jest bardzo niebezpieczna - grozi pochwyceniem ręki i w konsekwencji poważnym urazem.

- A kto w gospodarstwie pomaga w opiece nad zwierzętami? - jedno z kolejnych pytań, na które do odpowiedzi zgłasza się duża ilość dzieci. Większość ma swoje ulubione małe zwierzątka, którymi się opiekuje, ale niektóre wykonują rutynowe czynności przy obsłudze dużych, dorosłych zwierząt. I chociaż zwierzęta zazwyczaj rozpoznają osoby opiekujące się nimi, to w sytuacjach rozdrażnienia lub przestraszenia, ich reakcja może być nieobliczalna. Zwierzę może się spłoszyć, uciec oraz próbować bronić się, czy atakować. Dla dziecka jest to poważne zagrożenie powstania urazów fizycznych. Dodatkowo zaś, obarczanie dzieci odpowiedzialnością za powierzone im zwierzęta może stanowić dla nich zbyt duże obciążenie psychiczne.

Dzieci często uczestniczą także w pracach związanych z codziennym obrządkiem. Przygotowują karmę, wyrzucają obornik, doją zwierzęta. W tym czasie dźwigają ciężkie wiadra z karmą i wodą, czy też zrzucają z wysokości pasze. Pracom tym niejednokrotnie towarzyszą upadki powodujące drobne obrażenia, a niekiedy ciężkie urazy. Wszystko to nadwyręża kształtujący się układ kostny dzieci, co grozi w przyszłości deformacjami i przykrymi dolegliwościami bólowymi.

Kolejnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa dzieci w gospodarstwie jest źle zabezpieczona lub nieumiejętnie używana energia elektryczna. Nieosłonięte wyłączniki, wtyczki, gniazda, zły stan kabli elektrycznych - mogą przyczynić się nawet do śmierci naszych pociech. Stąd tak ważne jest, aby dorośli prawidłowo zabezpieczali źródła prądu, znakowali je i uczyli swoje dzieci zasad bezpiecznego używania urządzeń elektrycznych.

Nieprawidłowo składowane i użytkowane nawozy mineralne i środki ochrony roślin stanowią jeszcze jedno, poważne zagrożenie. Dzieci nie mogą pomagać przy pracach chemizacyjnych w rolnictwie, gdyż może się to skończyć poważnym zatruciem ich organizmu.

Z rozmów z dziećmi wynika, iż każde dziecko mieszkające na wsi pomaga rodzicom w gospodarstwie rolnym. Czasami praca polega jedynie na pozamiataniu podwórka, czy nakarmieniu kur. Bywa jednak, że dzieci wykonują ciężkie prace poświęcając na nie swój wolny czas. Prowadzenie gospodarstwa rolnego odbywa się najczęściej przy współudziale wszystkich członków rodziny. Pamiętajmy jednak, że dzieci są również częstymi ofiarami wypadków w gospodarstwach rolnym.

Korzystając z pomocy dzieci i powierzając im wykonywanie prac w gospodarstwie, wybierzmy takie, którym są one w stanie podołać bez narażenia się na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Bezpieczeństwo dzieci w dużej mierze zależy od wyobraźni rodziców.

Magdalena Polkowska, Placówka Terenowa KRUS w Augustowie


fot. B. Klem

Jesteś tutaj: Strona główna Artykuły Porady