Aktualności
Prima(tor) firma
- Kategoria: Aktualności
- Opublikowano
- Super User
- Odsłony: 1376
Dziś nie sztuką jest sprzedać ciągnik, czy maszynę, ale tak dbać o Klienta, żeby wracał po następny zakup
Kiedy powstawał w 1992r. Primator był jednoosobową firmą. Dziś po 16 latach może pochwalić się szeroką ofertą, doskonałym serwisem, piękną siedzibą. Primator wygrał w tym roku Podlaską Agroligę i na początku w przyszłego stanie w szranki z firmami z całej Polski w ogólnopolskim finale. Wierzymy w jego sukces.
Założycielem firmy z Czyżewa Osady jest Henryk Kraszewski. Zaczął działać sam w 1992r. Naprawiał sprzęt. Poruszał się wtedy autem marki Zaporożec, ale miał na tyle samozaparcia, że przez okres jednych tylko żniw dorobił się „Żuka”. Wkrótce pana Henryka wspomogła żona Barbara, potem przybywali kolejni pracownicy (dziś pracuje tam 22 osoby). Jednocześnie trwała systematyczna rozbudowa oferty. Bo początkowo…
- Sprzedawaliśmy tylko ciągniki Ursus i kombajny zbożowe Bizon. Takie było zapotrzebowanie rynku i możliwości. Później w miarę potrzeb, trzeba było rozwijać swoją działalność, zawierać nowe umowy – wspomina właściciel Primatora.
Przyzwyczaić się do nowości
Oczywiście rozwijać stopniowo. Trzeba było lat, żeby klienci nabrali zaufania do nowych, „obcych” marek. W końcu jednak i podlascy rolnicy nabrali apetytu na zagraniczne maszyny. Kiedy tak się stało, w ślad za tym trendem podążyli właściciele firmy z Czyżewa Osady.
- W 2000r. podpisaliśmy umowę z New Holland i od tego się zaczęło. Jednocześnie wzrosły wymagania dotyczące naszej firmy. Chodziło o wygląd siedziby, odpowiednią kolorystykę, serwis – opowiada Kraszewski.
Tym bardziej, że już nie tylko o New Hollanda chodziło. W ofercie firmy znalazły się maszyny marki Kuhn, Pol-mot Warfama, Unia Group, Metal-Fach Sokółka.
- Wybraliśmy firmy według naszego rozeznania na rynku, co się sprzedaje, co jest popularne, do niektórych trzeba było ludzi przyzwyczaić – mówi szef Primatora. - Kiedy wprowadzałem na rynek Kuhna jeździłem na różne wystawy, pokazy. Jak już rolnicy się przyzwyczaili, sprzedaż tej marki przestał być problemem.
I tak dziś możliwość Primatorze każdy rolnik może kompleksowo wyposażyć swoje gospodarstwo możliwość ciągniki możliwość maszyny.
Nowa siedziba
Wymagania względem siedziby firmy, ale też komfort pracy i sprzedaży, a także komfort dla klienta, zdecydowały o tym, że plan budowy nowego budynku został wprowadzony w czyn. W 2006r. rozpoczęte zostały procedury budowlane, w sierpniu 2007 ruszyła budowa. Na początku bieżącego roku firma oficjalnie zmieniła siedzibę. Teraz rzeczywiście robi to wrażenie.
- Hala serwisowa – 500m2, 450m2 - magazyn, 7.500m2 - utwardzony plac pod ekspozycję maszyn, hektar trawy pod pokazy. Ponad 220m2 to same biura - wylicza pan Kraszewski.
Dobry serwis to podstawa
Prawdziwa duma właścicieli Primatora to nowoczesny serwis działający jak igiełka. Ta dbałość wynika ze zrozumienia, że w rolnictwie nie ma czasu na czekanie na naprawę. Działający sprzęt jest często potrzebny natychmiast.
- Sądzę, że to nasz najlepszy argument na konkurencję – podkreśla pani Barbara - To naszym zdaniem podstawa sukcesu firmy sprzedającej ciągniki i maszyny rolnicze. Dowód? Jako jedna z nielicznych firm nie mamy żadnego handlowca jeżdżącego po gospodarstwach. Bo po prostu nie ma takiej potrzeby. Mamy tylko sprzedawców tu na miejscu. Nigdy nie wyjechali w teren i nie wyjadą. Przyjęliśmy taką taktykę.
Primator zamiast nachalnie namawiać na sprzedaż, czeka na klienta. Jedynymi okazjami, kiedy „wyjeżdża do ludzi” są targi. Chętnie prezentuje przy takich okazjach swoją ofertę. Te wyjazdy i dobry serwis to oś promocji firmy.
- W sprawach serwisowych nie odpuszczamy ani na jotę, zresztą za to właśnie zostaliśmy nagrodzeni – mówi właściciel Primatora.
Kryzys? Jaki kryzys?
Kiedy pytam o to, czy firma odczuła kryzysową sytuację na rynku, na twarzach właścicieli widzę uśmiechy. Dla nich ta osławiona w mediach zapaść jest równie mityczna, co złoty Graal.
- Naszą branżę ten kryzys chyba ominął – cieszy się pan Henryk. – Zresztą my się na kryzysy i zawirowania polityczne nie oglądamy, tylko robimy swoje najlepiej jak potrafimy.
Wiadomo i tu czasem jest lepiej, czasem gorzej. Są miesiące nasilonej pracy, jest i swobodniejszy czas. Dziś intensywność zakupów dyktuje rytm prac polowych i systematyczność wypłat dofinansowań unijnych.
Najważniejsze by wiedzieć jak wygląda rynek, jakie są potrzeby kupujących. Np. obecnie w naszym regionie najczęściej kupuje się ciągniki o zakresie mocy od 80 do 110KM. To 75% sprzedaży Primatora. 20% to giganty od 120KM wzwyż. Mniejsze moce sprzedają się bardzo rzadko. Co ciekawe, z doświadczeń właścicieli Primatora wynika, że moc ciągnika dobiera się nie tylko względem np. areału posiadanej ziemi.
- Zauważyłem, że my Polacy mamy taką tendencję, żeby być zawsze o krok lepsi od sąsiadów. Kiedyś do małej wioski sprzedałem sześć ciągników w ciągu roku i każdy kolejny kupował traktor mocniejszy o 10KM, a gospodarstwa takie same – opowiada Kraszewski.
Czy wygramy, zobaczymy…
Po finale wojewódzkim, przed Primatorem finał ogólnopolski. Przyjdzie pokonkurować z firmami z całej Polski. Ale tu nie ma ciśnienia na zwycięstwo.
- Kiedy jechaliśmy na ogłoszenie wyników w Białymstoku, zupełnie nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że to my wygramy. Nawet nie staraliśmy się dowiedzieć – zapewnia pani Barbara - A czy poradzimy sobie w finale krajowym? Na razie nie znamy nawet naszej konkurencji. Zobaczymy. Los pokaże…
Małgorzata Sawicka
fot. S. Rutkowski/Archiwum Primatora
Urlop Mistrzom się należy!
- Kategoria: Aktualności
- Opublikowano
- Super User
- Odsłony: 1503
Małgorzata i Jacek Chylińscy w swoim ogrodzie |
Gospodarstwo Małgorzaty i Jacka Chylińskich to przykład na połączenie intensywnej produkcji i szacunku do przyrody
Na starcie mieli do dyspozycji dwa gospodarstwa po rodzicach. Postawili na bydło mleczne. i to był strzał w dziesiątkę! Wyznają zasadę, że pracują by godnie żyć, a nie po to by pracować. Dlatego Małgorzata i Jacek Chylińscy - Mistrzowie wojewódzkiego etapu Agroligi najbardziej chyba cieszą się z wygranych w konkursie wycieczek.
Swoje zwycięstwo przyjęli z autentycznym zdziwieniem. No, wiedzą, że gospodarstwo mają nie byle jakie, ale tyle jeszcze trzeba w nim zmienić... Choć nas powinien raczej dziwić fakt, że byli zdziwieni. Bo po wizycie w gospodarstwie Chylińskich nie ma się najmniejszych wątpliwości, że na tytuł Mistrzów zasługują.
Obecnie gospodarstwo Chylińskich z Mrówek w gm. Wizna, liczy sobie 58 ha. Stado stanowi 90 krów użytkowanych mlecznie. Sprzedaż za rok 2008 wyniosła 618 tys. litrów mleka. Średnia wydajność krów wynosi ok. 7 tys. litrów. Przetrzymywane są w oborze wolnostanowiskowej z halą udojową typu „Rybia ość”. W strukturze zasiewów przeważają użytki zielone i kukurydza.
Gospodarstwo spełnia wymagania dotyczące dobrostanu zwierząt i ochrony środowiska. W 2008r. została wybudowana przydomowa oczyszczalnia ścieków. Rolnicy korzystali z kredytów preferencyjnych i funduszy unijnych.
Jacek Chyliński wiedzą i doświadczeniem chętnie dzieli się z innymi rolnikami. Udziela się także społecznie – jest sołtysem wsi, delegatem Kółka Rolniczego w Wiźnie oraz członkiem Kółka Rolniczego w Mrówkach. Tyle dowiedzieć się można z oficjalnej notki konkursowej. Teraz zajrzyjmy głębiej...
Młodzi za sterami
Pierwotnie gospodarstwo w Mrówkach było dużo mniejsze. Jego powierzchnia wynosiła „zaledwie” 21 ha. Tata Chylińskiego uprawiał w nim ziemniaki sadzeniaki, miał też pasiekę złożoną z 80 uli. Uprawiane były trawy nasienne. Mama pracowała w miejscowej szkole jako dyrektor.
- Kształciłem się w kierunku odpowiednim, by przejąć gospodarstwo. Skończyłem technikum w Marianowie - mechanizację rolnictwa, później zaliczyłem wojsko, już wówczas gospodarstwo było przepisane było na mnie - opowiada pan Jacek. - Po wojsku wzięliśmy ślub i razem zaczęliśmy pracę w gospodarstwie. Nie o razu pojawił się pomysł co robić. Był to zresztą czas zmian - zaczęły padać PGR-y i inne zakłady. Szalała inflacja. Zaczęło przestać się opłacać uprawiać ziemniaki sadzeniaki, nie było popytu. To samo dotyczyło pszczół. Zaczęliśmy się zastanawiać co dalej.
Wtedy wpadł do głowy pomysł z krowami - kilka sztuk już było, jak to wówczas w każdym gospodarstwie.
- Na większą skalę zaczęliśmy działać od 2001r. Wtedy stopniowo zwiększaliśmy produkcję - wspomina pani Małgorzata. - Nie ograniczała nas powierzchnia siedliska, np. żeby zbudować oborę.
Bez obory ani rusz
Tyle, że trudno było myśleć o dalszej pracy z krowami mlecznymi bez nowoczesnej obory. Argumentów za budową nowego budynku było mnóstwo - przeciw jeszcze więcej. Było za mało miejsca dla krów, ale nie to przeważyło.
- Z biegiem czasu doszliśmy do wniosku, że w takich warunkach pracować się nie da. Było to po prostu niewygodne. Budynki były wąski, a zaczynała wchodzić mechanizacja w gospodarstwie. W tych budynkach jednak o mechanizacji, czy modernizacji nie mogło być mowy - podkreśla gospodyni z Mrówek.
Kilka lat rozważań i jeden decydujący moment, w którym zapadła decyzja o budowie. Pierwsze formalności, pozwolenia zaczęli załatwiać w 2002r. Nie było łatwo. Wówczas nowoczesne obory wolnostanowiskowe to nie była codzienność. Nie było kogo zapytać, u kogo podpatrzeć najbardziej korzystne rozwiązania.
Wybór z wygody
Środki finansowe na inwestycję pochodziły m.in. z preferencyjnego kredyty dla Młodego Rolnika. Papierkowe ceregiele zabrały pół roku. Budowa nowej obory rozpoczęła się więc już w 2003r. I jeszcze tego samego roku, w grudniu, do budynku wprowadzono zwierzęta.
- Czas budowy to był chyba najgorszy rok, nie dość, że przy tym jest dużo pracy, to jeszcze był i ten strach, jak to wyjdzie, czy budynek będzie funkcjonalny. Takich obór bowiem było wokół bardzo mało - wspominają rolnicy.
Zdecydowali się na oborę wolnostanowiskową z systemem rusztowym z materacami, co jest dość kosztowne, ale i wygodne. Na system ściółkowy dysponowali zbyt małą ilością słomy. Obora wolnostanowiskowa to wygodne zadawanie pasz, jak i dój, przy którym nie trzeba się schylać niezliczoną ilość razy. Uzupełnieniem obory jest hala udojowa typu”Rybia ość”.
- Z naszej wiedzy wynikało, że to najbardziej korzystne rozwiązanie. Krowy ustawione obok siebie czują się bezpiecznie, nie płoszą się nawet młode sztuki - podkreśla pan Jacek. - Posiadanie hali udojowej to też nieporównywalny komfort do doju tradycyjnego w oborze uwiązowej.
Czy idąc w stronę wygody postawiliby na robota udojowego? Chyba nie. Podczas zagranicznych wyjazdów pan Jacek miał kilkakrotnie okazję zobaczyć, jak w praktyce sprawdza się tak nowoczesne urządzenie.
- To nie chodzi o strach, lęk przed nowym, ale nie kupiłbym robota. - mówi rolnik. - Rolnik, z którym rozmawiałem podkreślał, że zainstalowanie robota daje wielką swobodę. Można wreszcie spokojnie pojechać na wakacje, ale jest też druga strona medalu. Po pierwsze takie rozwiązanie wiąże się z kosztami, nie tylko zakupu i montażu, ale też eksploatacji. Po drugie nie można dobrze obserwować jak krowy jedzą.
Umiesz liczyć - licz na siebie
Jak można się łatwo domyślić państwo Chylińscy są typem ludzi, co to biorą sprawy w swoje ręce i nie czekają na mannę z nieba. Jak się pojawiła okazja w postaci unijnego dofnansowania - skorzystali natychmiast.
- Zaczęliśmy od SAPARD-u. Za uzyskane w ten sposób pieniądze kupiliśmy paszowóz i ciągnik - wylicza Chyliński. - Poszło sprawnie, więc występowaliśmy o kolejne środki, które przeznaczyliśmy głównie na wyposażenie parku maszynowego.
Co roku coś w gospodarstwie poprawiają, ciągle mają mnóstwo pomysłów na ulepszenia. Choć to, co na pierwszy rzut oka wyróżnia to gospodarstwo wśród innych, to jego strona estetyczna. Tam jest po prostu bardzo ładnie. Budynki mają nowe elewacje, podwórko jest utwardzone polbrukiem, pozostała część to żmudnie koszony trawnik, krzewy, kwiaty, staw, huśtawka, altanka, w końcu oczyszczalnia ekologiczna obsługująca i dom, i oborę. Tyle, że ta oczyszczalnia wygląda bardziej na kwiecistą rabatę niż na oczyszczalnię.
Rolnicy przyznają - hodowla krów to prawdziwe uwiązanie. Dwukrotny dój nie pozwala wyjechać na urlop, wszelkie imprezy wymagają skrupulatnego planowania. Dla Chylińskich przyszły lata, że mogą sobie na to w końcu pozwolić - dzięki zaufanemu pracownikowi i dzieciom, które dorosły na tyle, by pod nieobecność rodziców przejąc stery w gospodarstwie. Nad porządkiem i w razie potrzeb czuwają też rodzice obojga małżonków.
Tym łatwiej będzie wyjechać na krajowy finał Agroligi w Warszawie, który będzie miał miejsce na początku przyszłego roku. To będzie trzeci wyjazd związany z konkursem. W etapie wojewódzkim w nagrodę otrzymali już dwie wycieczki. To jedna z cenniejszych nagród - taki wyczekiwany urlop.
Małgorzata Sawicka
Pijmy mleko z Dodą
- Kategoria: Aktualności
- Opublikowano
- Super User
- Odsłony: 1105
Światowy Dzień Mleka okazją do dyskusji na tematy perspektyw rozwoju tego segmentu rynku
Z naszym mleczarstwem nie jest źle. Wprawdzie ceny skupu są dużo niższe niż przed rokiem, ale to rok 2007 był okresem rekordowo zawyżonych cen. Mamy szansę zwiększania produkcji mleka, lecz wciąż spożycie przetworów mlecznych przez Polaków jest zbyt małe.
O problemach branży mleczarskiej i perspektywach rozwoju polskiego mleczarstwa rozmawiali przedstawiciele tego segmentu rynku podczas krótkiej debaty na konferencji prasowej, zorganizowanej 5 lipca br. w Wysokiem Mazowieckiem z okazji odbywającego się tam Święta Mleka.
Mleczarze zastanawiali się dlaczego jest niedobrze. Oczywiście w pierwszym rzędzie wymieniany był ogólnoświatowy kryzys, który powoduje spadek popytu na artykuły mleczarskie. Nie bez winy jest też nasz rząd i Unia Europejska, kierujące euro do mniejszych zakładów, a nie do tych dużych, które mogą skuteczniej konkurować z rynkami zagranicznymi, szczególnie z „zalewającymi” ostatnio Europę produktami z Australii i Nowej Zelandii.
Zdaniem mleczarzy błędem jest tworzenie kolejnych centrów dystrybucji artykułów mleczarskich, gdyż takowe już istnieją! Prawie 75% artykułów mleczarskich i 55% „czystego” mleka sprzedawanych jest w hipermarketach, sklepach dyskontowych i z tym nie trzeba walczyć. Trzeba nauczyć się z nimi pracować. A obopólną korzyść może przynieść tylko konsolidacja, łączenie się spółdzielczych zakładów mleczarskich. Z pozycji dużego dostawcy łatwiej jest prowadzić partnerską rozmowę. Sprawa dotyczy szczególnie przejmowania przez sieciowców tzw. wartości dodanej, czyli dochodów nie tylko rolników, ale i zakładów mleczarskich. Polski rząd zaniedbał te sprawy. W przeciwieństwie rządy np. Francji, czy Niemiec powołały specjalnych pełnomocników, którzy administracyjnie, w formie interwencji państwowej, reagują na nadmierne „apetyty” sieci.
Sytuację na rynku komentowali uczestnicy konferencji zorganizowanej przy okazji tegorocznego Święta Mleka.
- Skup wzrósł w tym roku o 7%, są jeszcze rezerwy w chowie krów, czyli samej produkcji surowca – rozpoczął Dariusz Sapiński, prezes Mlekovity.
- Potrzebny jest więc w Polsce wzrost spożycia mleka i jego wyrobów. Życzeniem jest, aby sięgał on poziomu krajów starej Unii Europejskiej, czyli 250l na jednego mieszkańca rocznie (a jest u nas 190l) – dyktował statystyki Waldemar Broś, prezes Krajowego Związku Spółdzielni Mleczarskich. - Według danych światowej organizacji do spraw żywności FAO, produkcja artykułów mleczarskich na całym świecie wynosi obecnie 666 mld litrów. Przewiduje się, że wzrośnie o 20% i wkrótce sięgnie 800 mld litrów. Udział w tej produkcji krajów należących do Unii wynosi 147 mld (przewidywany wzrost- zaledwie 2%, czyli do ok. 150 mld litrów). Najbardziej swoją produkcję rozszerzą zatem Australia i Nowa Zelandia – o 50%, Ukraina – o 40% i Rosja – o 30%.
- Polski rząd popiera koncentrację i konsolidację w sektorze mleczarskim, a z drugiej strony rozprasza środki, rozdzielając dotacje unijne wszystkim po równo - zauważa Kazimierz Łoś, prezes Grupy kapitałowej „Lacpol”. – Do tego problem jest z naszymi służbami weterynaryjnymi: nie wiadomo po czyjej one są stronie. Przeprowadzają kontrole i wydają sprzeczne zalecenia, działają jakby na szkodę zakładów.
Dyskusję podsumował Stanisław Duch, prezes SM „Kurpie” w Baranowie.
- Czynem popieramy ideę konsolidacji i łączymy się z Mlekovitą. Taką decyzję podjęło 1 lipca br. Walne Zgromadzenie Członków naszej Spółdzielni - powiedział.
Zebrani na konferencji spekulowali też, że raczej nie mamy szans na duży wzrost eksportu polskich wyrobów mleczarskich. Dlatego ważne jest promowanie spożycia mleka i jego artykułów w naszym kraju. Rząd natomiast powinien zająć się sprawą marż handlowych. Nie może być tak, że ser opuszczając bramy spółdzielni kosztuje 10-12 zł/kg, a w sklepie już o 100% drożej.
I właśnie organizowane od dziewięciu lat Święto Mleka jest jednym ze sposób promocji spożycia produktów mleczarskich. W pierwszy weekend lipca tego roku, w Wysokiem Mazowieckiem – stolicy polskiego mleczarstwa, mleko było (w przenośni i dosłownie) na ustach wszystkich. O mleku mówiono, śpiewano, mleko pito i dla smaku, i na czas. W akcji bierze udział 35 krajów. Celem tej globalnej imprezy jest zwrócenie uwagi społeczeństwa na konieczność spożywania mleka i produktów mlecznych jako źródła zdrowia, gdyż w Polsce spożycie mleka jest znacznie mniejsze niż w innych krajach. Nie przestrzegając zalecanych dziennych norm spożycia mleka i jego produktów, zaniedbujemy swoje zdrowie, a wystarczą dwie szklanki mleka i dwa plasterki sera, by uzupełnić dzienne niedobory wapnia w naszym organizmie.
II Światowy Dzień Mleka w Polsce rozpoczął się już w sobotę 4 lipca – mleczną fetą dla najmłodszych. Podczas wesołych gier i zabaw dzieci poznawały zalety codziennego picia mleka. Prawdziwy rozmach imprezy nastąpił w niedzielę. Podczas części oficjalnej przyznano wiele nagród i wyróżnień m.in. odznaki zasłużony dla rolnictwa i zasłużony dla spółdzielczości mleczarskiej. Najbardziej emocjonujące były poprzedzone eliminacjami mistrzostwa w piciu mleka. Litr mleka w ciągu zaledwie 7,4 sekundy wypił 18-letni mieszkaniec wsi Gołasze Mościckie – Grzegorz Kulesza i zdobył tytuł Mistrza oraz skuter. Pobił także ubiegłoroczny rekord, który wynosił 10 sekund.
Ogólnopolskiemu Świętu Mleka towarzyszyły konkursy z atrakcyjnymi nagrodami oraz występy znanych gwiazd estrady. W specjalnie przygotowanych „mlecznych” koncertach wystąpili: zespół Focus i Trubadurzy, mleczny repertuar zaprezentował także kabaret Widelec, a gwiazdą wieczoru była DODA - czyli Dorota Rabczewska. Imprezę prowadzili Hanna Śleszyńska i Robert Rozmus.
Barbara Klem
Fot. A.Niczyporuk
W tym roku zwycięzcą został Grzegorz Kulesza, mieszkaniec wsi Gołasze Mościckie |
|||
Lepsze twarde elewacje
- Kategoria: Aktualności
- Opublikowano
- Super User
- Odsłony: 1355
Docieplanie budynków gospodarczych metodą lekka-mokra nie sprawdza się. Rolnicy chwalą sobie solidne elewacje z silikatu. |
Wznoszenie budynków inwentarskich z silikatów
Z silikatu buduje się obory i chlewnie. Z silikatowych kształtek układa się ich elewacje. Rolnicy chwalą ten materiał budowlany ze względu na jakość, łatwość obróbki i szybki dostęp do jego zakupu.
W poprzednim wydaniu Podlaskiego Agro prezentowaliśmy Czytelnikom parametry poszczególnych materiałów budowlanych, z których wznosi się obiekty inwentarskie. Po tej króciutkiej charakterystyce w kolejnych wydaniach „pokażemy” bardziej szczegółowo wykorzystanie konkretnych materiałów.
Najbardziej efektywne, z punktu widzenia ekonomii i parametrów cieplnych budynku, jest budowanie obiektów gospodarczych ze ścianami trójwarstwowymi. Ściana trójwarstwowa z silikatów jako warstwa konstrukcyjna i elewacja oraz odpowiedniej grubości warstwą ocieplenia gwarantuje najwyższe parametry cieplne. Wynikają one z wyjątkowych właściwości silikatu, który ma dużą zdolność akumulacji ciepła. Zapewnia też ochronę akustyczną. Korzystny z punktu widzenia fizyki budowli układ warstw w ścianie trójwarstwowej sprawia, że w porze letniej w pomieszczeniach jest stosunkowo chłodno, natomiast w sezonie zimowym ściany akumulują ciepło i oddają je w razie potrzeby z powrotem do wnętrza. Dodatkową zaletą jest doskonały mikroklimat, co podnosi komfort użytkowy. Ściana przepuszcza parę wodną lecz nie pozwala na jej kondensację w przegrodzie. Ściana nigdy nie jest zawilgocona, gdyż ciągle „oddycha”. Elewacja wykonana z silikatowych kształtek znaczne ogranicza niebezpieczeństwo powstania rys. Na taki sposób budowy zdecydowało się wielu inwestorów i chwalą sobie to rozwiązanie.
- Przyznam się, że pomysł podpatrzyłem u kolegi w sąsiedniej wsi – opowiada o budowie Jacek Wierciński z Wiercienia w gminie Boćki. – Wykończenie obory silikatem to dobre rozwiązanie. Ściany są wzniesione normalnie z materiału konstrukcyjnego, potem ocieplone styropianem, a zewnętrzną warstwę stanowią właśnie elementy silikatowe o grubości 12 cm. Są praktyczne i bardzo ładnie wyglądają po zafugowaniu. Kolega użytkuje swoją oborę już dwa lata i jest zadowolony, ja – jak dotychczas – też. Zużyłem ponad 6 tys. sztuk silikatowych bloczków.
Tynkowanie obór nie sprawdza się. Rolnicy zgodnie podkreślają, że jest to budynek gospodarczy, nikt nie da rady uważać na ściany.
- Krowa trąci rogiem, manewrując ciągnikiem z maszynami też można uszkodzić cienką warstwę tynku. Izolacja styropian, czy to pianka potem się wykrusza. Oborę ocieploną systemem lekka-mokra trzeba koniecznie ogradzać. I w zasadzie nie ma innego rozwiązania. Silikat jest najlepszy – ocenia.
A poniżej przedstawiamy konkretne rozwiązania – podpowiedzi, z jakich elementów silikatowych można zbudować obiekt gospodarczy:
* Wersja I
Ściana trójwarstwowa:
- ściana konstrukcyjna: N25 (255×250×220mm) – klasa odporności ogniowej REI 240, wskaźnik izolacyjności akustycznej właściwej RA1R 50dB lub N24 (250×240×220mm) - klasa odporności ogniowej REI 240, wskaźnik izolacyjności akustycznej właściwej RA1R 48dB
- izolacja z twardego poliuretanu Recticel Eurowall, współczynnik przenikania ciepła λ=0,023 W/mK, wymiary płyt: 1.200x600mm, grubość 30-120mm, łączenia na pióro-wpust
- elewacja: N8 – klasa odporności ogniowej REI 45, wskaźnik izolacyjności akustycznej właściwej RA1R 41dB lub 3NFD, N12/500 – klasa odporności ogniowej EI 120, wskaźnik izolacyjności akustycznej właściwej RA1R 45dB.
* Wersja II
Ściana trójwarstwowa
- ściana konstrukcyjna: N18 i N18/500 - klasa odporności ogniowej REI 240 , wskaźnik izolacyjności akustycznej właściwej RA1R 45dB
- izolacja z twardego poliuretanu Recticel Eurowall, współczynnik przenikania ciepła λ=0,023 W/mK, wymiary: 1.200x600mm, grubość 30-120mm, łączenie na pióro-wpust
- elewacja: N8 – klasa odporności ogniowej REI 45, wskaźnik izolacyjności akustycznej właściwej RA1R 41dB lub 3NFD, N12/500 – klasa odporności ogniowej EI 120, wskaźnik izolacyjności akustycznej właściwej RA1R 45dB.
Barbara Klem
Fot. A.Niczyporuk
Wysokie loty, ale nie dla rolników
- Kategoria: Aktualności
- Opublikowano
- Super User
- Odsłony: 1155
Strajk w Tykocinie nie przyniósł rezultatu. Zarząd Województwa podjął decyzję niesprzyjającą rolnikom |
Zapadła decyzja: lotnisko będzie w Sanikach w gminie Tykocin
- Stracę sześć hektarów, do pozostałych kilku stracę dojazd, podobnie do magazynu zbożowego - wylicza Antoni Sowiński z Dobek. Jako jeden z kilkudziesięciu rolników walczy przeciw budowie lotniska w Sanikach. Bezskutecznie, bo Zarząd Województwa podjął decyzję niekorzystną dla nich. Jednak rolnicy zapowiadają, że się nie poddadzą.
Liczbowo wygląda to tak - by lotnisko powstało w gm. Tykocin potrzeba 300 hektarów prywatnych gruntów. Na nich znajduje się 11 domów i 37 budynków gospodarczych. Niewiele? Być może. Szczególnie w stosunku do interesu mieszkańców województwa. Tyle, że dla każdego z tych osób, których w sposób bezpośredni dotknie ta lokalizacja, to ogromna tragedia, z którą póki co nie chcą się pogodzić, ale też zupełnie nie wiedzą jak.
Ostatni tydzień lipca to był gorący czas zmagań ludzi z władzą. Wiadomo już było, że na dniach podjęta zostanie decyzja a propos lokalizacji lotniska. To mobilizowało rolników, którzy w czwartek 30 lipca, na godzinę przed spotkaniem w tej sprawie, zorganizowali protest w Tykocinie. Kilkadziesiąt oflagowanych ciągników z włączonymi klaksonami przejechało przez centrum miasta. Później wszyscy tłumnie udali się na spotkanie z przedstawicielami firm Ove i Ekoton, które to przygotowały report oceniający wpływ trzech lokalizacji na środowisko: Topolan, Nowych Chlebiotek i Sanik właśnie. Pod salą nie milkły dyskusje. Rolnicy opowiadali, jaki wpływ budowa będzie miała na ich gospodarstwo.
- Według mojej wiedzy kilkunastu rolników musiałoby być całkowicie wywłaszczonych, kolejni straciliby cześć ziem lub dojazd do pól, a przecież każdy ma jakieś plany, podjął jakieś przedsięwzięcia. Mamy kredyty do spłacenia. To dla nas prawdziwa tragedia - wyliczał wówczas Sowiński.
Inny rolnik wyjaśnia, że straci nową oborę, na którą zaciągnął kredyt. Kolejny zostanie praktycznie bez ziemi ornej. Żaden z nich nie jest w stanie wyobrazić sobie życia innego niż teraz. Nie chcą słyszeć o obietnicach odszkodowań, pracy na lotnisku. Na nic to dla nich, skoro właśnie teraz robią to, co potrafią.
Spotkanie rolnicy rozpoczynają w bojowych nastrojach. Odśpiewują Rotę. Do końca spotkania nie milkną komentarze.
Przedstawiciele firm Ove i Ekoton, które to przygotowały report stwierdzają jasno - najlepszą lokalizacją pod względem przyrodniczym są właśnie Saniki. Na drugim miejscu są Topolany, na końcu Nowe Chlebiotki. Z drugiej jednak strony okoliczna ludność tu właśnie przejawia największy opór społeczny. Podkreślają, że decyzja należy do inwestora. . A ten podjął ją następnego dnia. Na konferencję w Urzędzie Marszałkowskim w Białymstoku przyjechali rolnicy z polską flagą i transparentami.
W drodze głosowania zarząd województwa zdecydował, że lotnisko postanie w pobliżu miejscowości Saniki. Decyzja nie była jednogłośna. Czterech członków zarządu było za, jedna wstrzymała się od głosu.
- To decyzja ostateczna - podkreślił Jarosław Dworzański, marszałek województwa. - O wyborze lokalizacji przesądziły wyniki reportu.
Podkreślił, że zadecydowała lokalizacja centralna w województwie oraz lepsze skomunikowanie z całym regionem.
Władze mają rozmawiać z każdym, kogo bezpośrednio dotyczy budowa lotniska w tej lokalizacji. W sukurs idzie im tzw. specustawa, która pozwala na szybkie wywłaszczenie ziemi pod lotniska, właściciele mają 40 dni na opuszczenie dom od dnia podjęcia decyzji. Wszelkie procesy sądowe właścicieli nie mają wpływu na przebieg prac.
- Są Topolany, gdzie nie ma sprzeciwu społecznego. Dlaczego wybrano właśnie ten wariant? - pyta Sowiński. - Co z pieniędzy za ziemię, skoro ona potrzebna by dalej pracować? A co zrobić ze zwierzętami, maszynami, bez ziemi? Nie poddajemy się, będziemy dalej walczyć.
Małgorzata Sawicka
Antoni Sowiński mieszka w Dobkach,gospodarstwo ma również w Sawinie. Lotnisko stanie mu na drodze |
Na spotkaniu rolnicy analizowali mapy z lokalizacją lotniska. |
||