Podlaskie AGRO

Aktualności

Gdzie trafiły złote jabłka?


Danuta Chmielewska z synem Wiesławem, przyszłym następcą

Rolnicy z podlaskiego zwycięzcami ogólnopolskiego konkursu


Danuta i Stanisław Chmielewscy z miejscowości Oszkinie z woj. podlaskiego zostali laureatami tegorocznej edycji konkursu „Rolnik - Farmer Roku”. Zwycięzcy konkursu otrzymali m.in. statuetki złotych jabłek.

Przedstawiciele naszego województwa zwyciężyli w kategorii gospodarstw rodzinnych do 50 ha. Uroczysta gala wręczania nagród w XVII edycji konkursu odbyła się 18 lutego br. w Warszawie. Kapituła wyłoniła laureatów w sześciu kategoriach.

- Nie ulega wątpliwości, że polska wieś zmierza we właściwym kierunku, o czym nas dobitnie przekonują osiągnięcia laureatów – mówił podczas gali Tomasz Nawrocki, prezes Agencji Nieruchomości Rolnych.

Dodał również, że tegoroczni zwycięzcy mają szczególne powody do dumy. Dążąc do sukcesu wykazali się nie tylko wiedzą i umiejętnościami, ale także determinacją w dążeniu do celu. Z kolei Kazimierz Plocke, sekretarz stanu w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi gratulując zwycięzcom podkreślał, iż mamy powody do dumy, gdyż polski rolnik obronił się przed zachodnią konkurencją.

- A dzięki swojej pracowitości oraz innowacyjności naszych rolników Polska jest postrzegana jako poważny gracz na europejskim rynku rolnym – dodał minister.

Zwycięzcom i wyróżnionym nagrody wręczali m.in.: Dariusz Młotkiewicz, sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP, Kazimierz Plocke, sekretarz stanu w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi, Józef Klim, wiceprzewodniczący Sejmowej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi, Tomasz Nawrocki, prezes Agencji Nieruchomości Rolnych, Sławomir Pietrzak, wiceprezes Agencji Nieruchomości Rolnych, Wojciech Kapelański, prorektor Uniwersytetu Technologiczno-Przyrodniczego w Bydgoszczy.

Danuta i Stanisław Chmielewscy prowadzą gospodarstwo o powierzchni 25, 13 ha (użytki własne), specjalizujące się w hodowli bydła mięsnego rasy Limousin. Obecnie stado podstawowe liczy 40 sztuk (razem 110).

- Wcześniej zajmowaliśmy się produkcją mleka. Mieliśmy 20 krów mlecznych - mówi pani Danuta. - Jednak mój wypadek i późniejsza rekonwalescencja doprowadziła do zmiany kierunku produkcji. Sprzedaliśmy krowy i zaczęliśmy zajmować się bydłem mięsnym. Początek to było 11 jałowic.

Chmielewscy myślą o powiększeniu produkcji, gdyż uważają, że ten kierunek jest przyszłościowy.

- Do krów mlecznych już bym nie wróciła - mówi pani Danuta. - To naprawdę ciężka praca. Przy bydle mięsnym jest lżej. Kokosów jeszcze z tego nie ma, ale ze sprzedażą nie mamy problemu.

Jednak na przeszkodzie w rozwoju produkcji stoi kilka kwestii. Po pierwsze to problem z dokupieniem ziemi. Jak podkreśla pani Danuta, przydałoby się też postawić nową oborę, bo brakuje pomieszczeń na „młodzież” lub przynajmniej wiatę, na razie.

Ogromnym wsparciem w prowadzeniu gospodarstwa i „murowanym” następcą jest tegoroczny maturzysta - syn Wiesław. A ma co przejmować. Bo gospodarstwo jest na wskroś nowoczesne, co wielokrotnie docenili organizatorzy różnych konkursów: „Bezpieczne Gospodarstwo Rolne”, „Najbardziej zad bana zagroda wiejska” i w końcu „Rolnik-Farmer Roku”.

Celem tego ostatniego konkursu jest promowanie nowoczesnego rolnictwa oraz ludzi zaradnych i pomysłowych, którzy zachowując mechanizmy gospodarki rynkowej, potrafią rozwijać własne przedsiębiorstwa i konkurować z wysoko dotowanymi gospodarstwami unijnymi.

Organizatorem konkursu jest Stowarzyszenie „Polski Klub Rolnik – Farmer Roku”, natomiast patronat nad konkursem objęli: Marek Sawicki, minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi, Tomasz Nawrocki, prezes Agencji Nieruchomości Rolnych i prof. Antoni Bukaluk, rektor Uniwersytetu Technologiczno-Przyrodniczego w Bydgoszczy.

tekst: Małgorzata Sawicka

fot. Sebastian Rutkowski, PODR Szepietowo




Gospodarstwo Chmielewskich wygląda imponująco, nawet mimo mało atrakcyjnej pogody

Pożegnanie z „tatowym sierpem”


W tym roku europejskie kombajny obchodzą jubileusz 75 lat istnienia


Latem 1936r. na naszym kontynencie wybiła godzina narodzin kombajnu. W majątku Zschernitz koło Halle w Saksonii Anhalt, August Claas zaprezentował jedyną w swoim czasie, dołączaną do ciągnika maszynę, którą zbudował we własnym warsztacie w westfalskim Harsewinkel. Maszyna „kosząco-młócąco-wiążąca“ dostarczała podczas jazdy doskonałe ziarno, które mogło być odtransportowane w workach. Była to rewolucja w europejskim rolnictwie.

Kombajny mają ogromny udział w wyżywieniu świata. Chyba żaden inny wynalazek nie wpłynął tak pozytywnie na produkcję żywności w skali światowej, jak właśnie ta maszyna robocza. Kombajn wykonuje czynności, które przez tysiące lat wymagały męczących prac ręcznych i podwórzowych: ścina zboże podczas jazdy w polu, młóci je i bez strat gromadzi cenne ziarno w dużym zbiorniku. Robi to w krótkim czasie i w ogromnych ilościach.

Już w latach dwudziestych ubiegłego stulecia stosowano w Europie niektóre amerykańskie kombajny – również dołączane do ciągników. Było to całkowite niepowodzenie. Gęsto rosnące, często wilgotne lub wyległe zboże nie nadawało się do zbioru amerykańskimi maszynami, które na wielkich polach Ameryki miały o wiele łatwiejsze warunki żniw. Stąd też u wszystkich praktyków i naukowców w rolnictwie ukształtował się przesąd, że nie są one odpowiednie do zbiorów zboża w Europie, gdzie słoma jest długa, a pola często zachwaszczone.

W Niemczech zboże było do tamtego momentu koszone kosą, suszone w snopach, albo zwożone i składowane pod dachem aż do wyschnięcia. Później, aż do nastania głębokiej zimy, w podwórzu pracowała zwykła młocarnia oddzielając ziarno od kłosów i słomy.

August Claas, który wspólnie ze swoimi braćmi - Theo i Franzem - założył w 1913r. zakład produkcji maszyn rolniczych, głęboko wierzył w to, że również w Europie zboże nadaje się do zbioru kombajnem. Jego syn, Helmut Claas, który później doprowadził przedsiębiorstwo produkujące maszyny rolnicze na sam szczyt w skali światowej, przypomina sobie: „Już na początku roku 1930, mój ojciec i Walter Brenner, asystent profesora Vormfelde z uniwersytetu w Bonn, stworzyli prototyp. Była to maszyna zbudowana w oparciu o Lanz Bulldog – i tym samym bardzo nowoczesny w owych czasach kombajn z przyrządem żniwnym umieszczonym z przodu. W tamtym momencie na całym świecie nie było czegoś takiego.”

Pomysł był genialny, ale zrodził się o wiele lat za wcześnie, ponieważ konieczne do tego technologie, jak wystarczająco mocne ciągniki, hydraulika, elektryka itd., były po części jeszcze niedostępne dla kombajnów umieszczonych siodłowo na ciągnikach. Prototyp został oficjalnie zaprezentowany niemieckiemu przemysłowi maszyn rolniczych z zamiarem przekonania branży do produkowania kombajnów. Jednak nikt nie wykazał zainteresowania. „Zatem zrobimy to sami”, powiedział August Claas i konstruował dalej.

Wielki przełom nastąpił w roku 1936 wraz z zaczepianym kombajnem, posiadającym zespół tnący umieszczony z boku. W dobrach Zschernitz konstruktor zaprezentował przed wieloma fachowcami i bardzo krytycznymi rolnikami ze środkowych Niemiec swój model, pierwsze zbudowane w Europie, w pełni funkcjonujące połączenie kosiarki-młocarni-wiązałki (MDB). Gdy wszystko przebiegało dobrze, rolnik mógł tą maszyną uzyskiwać wydajność dzienną rzędu 600 centnarów (30 ton) pszenicy. W następnych sześciu latach zbudowanych zostało 1.450 egzemplarzy tej znakomitej maszyny.

Pierwszy samojezdny kombajn – czyli z własnym silnikiem - został wprowadzony przez Claas na rynek w roku 1953. Taki system zbioru z wykorzystaniem maszyn samojezdnych doskonale się sprawdził. Przez kolejne dziesięciolecia przedsiębiorstwo konstruowało coraz wydajniejsze kombajny, zdolne do pracy we wszystkich zbożach, warunkach klimatycznych i na wszystkich polach świata.

Najnowszy kombajn Claas Lexion zbiera dziś na godzinę do 100 ton pszenicy. Jest to tyle mąki, że wystarczy na dzienne zaopatrzenie w pieczywo miasta o wielkości Drezna lub Nicei. Nowoczesne maszyny mają przyrządy żniwne o szerokości do 12m, jadą z najwyższą precyzją przy wykorzystaniu kierowania przez GPS, w zbiorniku mogą pomieścić 12.000 litrów ziarna i kosztują do pół miliona Euro.

Claas Polska, opr. mb








Poznać prawdę od środka


Jakub Kalisz, lek. wet. podczas badania USG wraz z inseminatorami

Podczas wykonywania badania USG w oborze problematyczna może się okazać nawet tak błaha okoliczność, jak brak źródła prądu


Szkolenie poświęcone rozpoznawaniu płci i diagnozie ciąży zorganizowała firma P.H. Konrad. Spotkanie zorganizowane na zasadzie warsztatów terenowych i części teoretycznej z wykorzystaniem wyników badań przeprowadzonych w terenie odbyło się w dniach 25-27 stycznia tego roku. Zajęcia przeznaczone były dla lekarzy weterynarii i inseminatorów związanych z hodowlą bydła, którzy mieli okazję zapoznać się z przenośnym ultrasonografem Animal Profi firmy Dramiński.

W całym 3-dniowym cyklu uczestnicy szkolenia odwiedzili kilka gospodarstw specjalizujących się w hodowli krów mlecznych.

Pierwszego dnia szkolenia zajęcia odbyły się w gospodarstwach w okolicy Bychawy, w których lek. wet. Jack Behan – gość specjalny szkolenia - dzielił się swoim, niezwykle dużym doświadczeniem z uczestnikami warsztatów.

- Znakomite USG do diagnozowania ciąży i pełnej diagnostyki weterynaryjnej. Posiada duży ekran i bardzo dobre obrazowanie. Wyśmienite do pracy w oborze i w terenie - oceniał nowy sprzęt Jacek Behan.

Kolejny dzień szkolenia rozpoczęły wykłady wygłoszone siedzibie mleczarni „Spomlek”. Następnie, podczas wizyty w gospodarstwie Wandy Furman, odbyły się zajęcia praktyczne , podczas których każdy chętny mógł sprawdzić swoje umiejętności diagnostyczne na zwierzętach pod fachowym okiem Jacka Behana. Zajęcia w tym dniu zgromadziły około 20 zainteresowanych, zarówno lekarzy weterynarii, jak i inseminatorów. Niektórzy lekarze przywieźli swoje aparaty USG, co stało się okazją do porównania poszczególnych modeli i oceny ich przydatności (wad i zalet) do pracy w warunkach oborowych. Było to również pretekstem do zaprezentowania swojej wiedzy i umiejętności w zakresie diagnostyki weterynaryjnej dużych zwierząt. W tym dniu uczestnicy skupieni byli na rozpoznawaniu płci płodu, co jest standardową procedurą diagnostyczną na zachodzie Europy, gdzie do inseminacji używane jest nasienie seksowane. Badanie takie potwierdza skuteczność inseminacji i jednocześnie uzasadnia wyższą cenę takiego nasienia. Jednak z ekonomicznego punktu widzenia warto zapłacić więcej, bo wiadomo, że w hodowli bydła mlecznego lepiej mieć cieliczki, a w przypadku bydła mięsnego buhajki.

W trakcie szkolenia lek.wet. Jakub Kalisz, który był jednym z zaproszonych wykładowców, udzielił wywiadu dla Katolickiego Radia Podlaskiego 101.7 FM. Jest to młody wiekiem specjalista, ale już od kilku lat wykorzystujący w codziennej pracy przenośny ultrasonograf z sondą sektorową.

Jak wcześniej zostało wspomniane, lekarze weterynarii mieli możliwość bezpośredniego porównania sprzętu, na którym pracują i spróbowania pracy na sprzęcie kolegów. Oceniali jakość obrazu i mówili o wadach i zaletach. Bardzo przydatne w warunkach terenowych okazało się wytrzymałe zasilanie bateryjne. Kto nie posiadał aparatu usg o takiej cesze, musiał szukać źródła prądu, co było dość kłopotliwe. Podczas badań dało się zauważyć wyższość urządzeń zawieszanych na szyi użytkownika, gdyż ich obsługa nie wymagała pomocy drugiej osoby. Swoich sił, w badaniach przy pomocy ultrasonografów próbowali też inseminatorzy, którzy dostrzegając niezwykłe zalety takiej aparatury natychmiast wyrażali chęć posiadania własnego aparatu Dramiński. Inspiracją do tego były omawiane badane przypadki, które można było dogłębnie przedyskutować dzięki takim funkcjom usg jak Cine-Loop (pętla filmu), czy Freez (zamrażanie obrazu).

Po skończonych badaniach przyszedł czas na czyszczenie sprzętu po, jakby nie patrzeć, brudnej pracy. Niektórzy musieli robić to ostrożnie ze względu na delikatność aparatów i przez to było to pracochłonne. Bezkonkurencyjny był pan Rafał, który umył swój ultrasonograf myjką ciśnieniową, co zajęło mu naprawdę mało czasu.

Ostatni dzień szkolenia odbył się pod znakiem zajęć terenowych w gospodarstwie Marka Mareńko z Fiukówki oraz Renaty Wiąckiewicz z miejscowości Tuchowicz. Badanie USG cieszyło się dużym zainteresowaniem wśród inseminatorów, szczególnie z wykorzystaniem ultrasonografu Animal Profi firmy Dramiński. Łatwość obsługi i sprytna sonda o dużym polu „patrzenia”oraz szybkość diagnozy zachęciła uczestników do spróbowania swoich sił w badaniach USG po raz pierwszy.

Takich szkoleń i spotkań trzeba organizować jak najwięcej. Są one znakomitą okazją do wymiany doświadczeń i poszerzania swojej wiedzy. Na pewno przyniesie to pozytywne skutki już w najbliższym czasie. Tym bardziej, że znaleźli się od razu chętni do zakupu przenośnych USG Firmy Dramiński. Niewątpliwie poprawi to komfort pracy i zwiększy skuteczność diagnostyczną szczęśliwych nabywców, a właścicielom krów da cenne i pewne informacje o ich zwierzętach.

Artur Suchenek, Dramiński

opr. sam

fot. Dramiński


Uczestnicy szkolenia próbują swoich sił w badaniu USG

od prawej Lek. wet. Jack Behan, mgr inż. Rafał Sierkowski, Lek. wet. Jakub Kalisz-wykład

Czysty zysk


Budowa biogazowni krok po kroku według firmy Wolf System


Duże zainteresowanie odnawialnymi źródłami energii powoduje, że inwestorzy coraz częściej i chętniej interesują się budową biogazowni rolniczych. Duża opłacalność produkcji tego biopaliwa, a także spore dotacje i dofinansowania pochodzące z programów rozwoju rolnictwa oraz obszarów wiejskich sprawiają, że coraz więcej takich obiektów rolniczych pojawia się na mapie Polski.

Biogazownie rolnicze są zakładami przyjaznymi dla środowiska. Podczas produkcji biogazu metan oraz substancje zapachowe nie są emitowane do atmosfery, gdyż zbiorniki są szczelnie nakryte specjalnymi plandekami.

- Ten system świetnie sprawdził się w Bawarii i w innych Landach Niemiec, ale także i w Austrii, gdzie mniejsi rolnicy zrzeszeni w spółdzielniach zagospodarowują odpady biologiczne z chlewni obór i kurników, ale też i z produkcji roślinnej. Teraz nadchodzi pora, by także polscy rolnicy zrzeszali się w grupy budujące tego typu zakłady – wyjaśnia Rajmund Reichel, Dyrektor Działu Zbiorników w firmie Wolf System Sp. z o.o.

Na początek formalności

Pierwsze kroki, które należy podjąć przed budową biogazowni to zgromadzenie dokumentów pokazujących słuszność decyzji o budowie, a także rentowność tego typu zakładu. Biznesplan zdecydowanie ułatwi decyzję organom wydającym wszelkiego rodzaju pozwolenia na rozpoczęcie budowy. Przede wszystkim są to zezwolenie na włączenie do sieci energetycznej, do sieci wodociągowej oraz do sieci kanalizacyjnej budynków technicznych. Wymagane jest także pozwolenie na zjazd z drogi publicznej na działkę, jak również pozwolenie wodno-prawne dla wód opadowych i roztopowych.

Warto także zaznaczyć, że w przypadku finansowania z kredytu bankowego trzeba otrzymać promesę bankową. Jednak finansowanie budowy nie musi być pokryte w pełni przez inwestora. Budując biogazownię rolniczą można zwrócić się do odpowiednich instytucji z wnioskiem o pozyskanie unijnych środków. Warto tutaj wspomnieć przede wszystkim Program Rozwoju Obszarów Wiejskich, Program Operacyjny Innowacyjna Gospodarka, czy Fundusz LIFE +, promujący wsparcie unijne dla projektów ochrony środowiska. Trzeba też pamiętać o regionalnych funduszach ochrony środowiska, jak i Narodowym Funduszu Ochrony Środowiska. Co ciekawe, dotacje z funduszy unijnych mogą pokryć nawet do 50% kosztów inwestycji. Po zebraniu wszystkich wymaganych pozwoleń i dokumentów można przystąpić do prac związanych z budową poszczególnych elementów biogazowni rolniczej.

Wykonanie zbiorników żelbetowych i budowa instalacji

Główną częścią biogazowni rolniczej są żelbetowe zbiorniki fermentacyjne i pofermentacyjne. Opatentowane i wyprodukowane przez firmę Wolf System specjalne szalunki metalowe są podstawą sukcesu zbiorników tego producenta.

- Szalunki skonstruowane są tak, by zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz zbiornika, można je było montować bez kotew ściennych i elementów dystansowych. System ten gwarantuje najwyższej jakości poziom szczelności – tłumaczy Rajmund Reichel.

Tak przygotowane szalunki pozwalają na betonowanie płyty fundamentowej, a także betonowanie i zagęszczanie ścian za pomocą wibratorów wgłębnych o wysokiej częstotliwości. Zaciąganie i zagęszczanie wibratorem powierzchniowym pozwala uzyskać powierzchnie płaskie i pochyłe. W przypadku budowy podlegającej szczególnym wymaganiom powierzchniowym, firma Wolf System zapewnia pokrycie folią z tworzywa sztucznego lub powłoką epoxydową bądź bitumiczną.

Rozruch biogazowni

Po zakończeniu budowy zbiorników oraz kompletnej instalacji technologicznej rozpoczyna się rozruch technologiczny zakładu. Nie jest to proste zadanie, gdyż prawidłowa produkcja gazu zaczyna się dopiero po upływie około 2-3 miesięcy funkcjonowania zakładu. Jest to związane z dostarczeniem substratów do produkcji biogazu, prawidłowym rozruchem poszczególnych elementów instalacji, a także „dostrojeniem” urządzeń pracujących w biogazowni. Warto zaznaczyć, że widoczne efekty uruchomienia biogazowni nie są odczuwalne tuż po rozruchu. Na efekty, a przede wszystkim na oszczędności związane z produkcją prądu z odpadów pochodzenia roślinnego i zwierzęcego, trzeba poczekać niekiedy nawet kilka miesięcy.

opr. mb



Oszczędność z przyśpieszenia


Ireneusz Szymborski stara się kupować nawozy jesienią, ale rzadko pozwalają mu na to fundusze

Rynek nawozów - rządzą nim niby przewidywalne reguły, a potrafi czasem zaskakiwać, wprowadzając w konsternację zarówno rolników, jak i dystrybutorów


Dwieście złotych - tyle średnio wynosi różnica w cenie między toną nawozów kupowanych w październiku, a kupowanych w marcu. Niemało. A biorąc pod uwagę, że rolnik kupuje ich średnio ok. 20 ton, to wychodzi nam kwota 4.000 zł.

Dlatego tak ważne jest, by zabezpieczyć środki finansowe na najbardziej opłacalne jesienne zakupy i nie czekać z nadzieją na przelanie pieniędzy na konto z dopłat bezpośrednich. I faktycznie, jak twierdzą właściciele firm sprzedających nawozy część rolników jest przyzwyczajonych, że zakup tego asortymentu jest najbardziej opłacalny w okresie jesiennym - w październiku, listopadzie i grudniu.

Złote zasady

- Z moich obserwacji wynika, że ok. 30% moich klientów zaopatruje się w nawozy jesienią - mówi Andrzej Remisiewicz, właściciel firmy Trans-Rol z Kruszewa Wypych. - To ta grupa gospodarzy, których po prostu stać na to, by zgromadzić środki finansowe i nie muszą czekać na dopłaty. Staramy się, by było ich jak najwięcej. Zachęcamy do wcześniejszych zakupów drogą tzw. poczty pantoflowej, za pośrednictwem mediów.

Najgorszym rozwiązaniem jest odkładanie zakupów nawozowych na wiosnę i realizowanie ich w marcu, czy kwietniu, ale niestety tak postępuje większość rolników. Wtedy występują tzw. szczyty cenowe, by zaraz w maju nastąpiły pierwsze obniżki w zakładach nawozów fosforowych. W przypadku nawozów azotowych, sezon horrendalnie wysokich cen trwa dłużej, nawet do czerwca.

Nie można powiedzieć, że rolnicy nie mają świadomości tego mechanizmu. Jednak trudno wybrać się na zakupy, kiedy kieszenie świecą pustkami. Tymczasem zakup nawozów, to jednorazowo duży wydatek. Stąd bierze się oczekiwanie na dopłaty. Więc niestety większość tak MUSI robić, a nie CHCE tak robić.

Czym podyktowane są zwyżki cen nawozów?

O cenie nawozów w głównej mierze decydują stawki za ich komponenty, szczególnie te, które polskie zakłady muszą kupować, jak np. fosforyty. Podobnie rzecz się ma z solą potasową, którą kupujemy w Rosji. Cena surowca uzależniona jest w tym przypadku od naszych stosunków ze wschodnim sąsiadem i zapotrzebowanie na sól na świecie.

Teoretycznie stawki za mocznik, powinny być uzależnione wyłącznie od cen gazu, który w ostatnich latach praktycznie nie drożeje. Jednak reaguje on na ceny nawozów NPK (mineralnych). Mówiąc o moczniku, należy podkreślić, że wciąż jeszcze ceny nawozów produkowanych w Polsce są niższe niż na świecie. Natomiast największy wytwórca mocznika - Chiny - mają obecnie nałożone embargo. Wskutek tego, eksport tego nawozu do Europy przestał być opłacalny. Mocznika więc brakuje, a nasz polski produkt trafia do krajów europejskich. Na szczęście embargo nałożone na Chiny zostanie zniesione już w czerwcu tego roku.

Zawirowania cenowe

Od reguł rządzących cenami nawozów, a opisanych powyżej zdarzają się odstępstwa. Np. w listopadzie 2009r. ceny nawozów nagle spadły.

- Było to niestety chwilowe zawirowanie cenowe, na które wpływ miała sytuacja gospodarcza na rynku światowym - dodaje Andrzej Remisiewicz.

Miniony rok pod względem takich zaskoczeń był szczególny. Wraz z jego końcem zmieniły się stawki podatku VAT (wzrost o jeden procent), co było mobilizujące do zrealizowania wcześniejszych zakupów. Choć na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że ten jeden procent to nie dużo, łatwo policzyć, że np. na tonie saletry kosztującej 1.000 zł, oszczędzamy 10 zł, ale kupując polidap (fosforan), za tonę którego płacimy 2.000 zł, oszczędzamy blisko 20 zł. Teraz wystarczy to przemnożyć, przez potrzebne w gospodarstwie ilości i mamy niebagatelne kwoty.

Kolejne zawirowanie cenowe miało miejsce jeszcze wcześniej - w sezonie 2007/2008. Nawozy były wówczas w szczycie cenowym. Polidap kosztował ok. 3.000 zł, polifoski – 2.500 zł, mocznik 1.600 zł.

- Taka sytuacja trwała pół roku - wspomina Andrzej Remisiewicz. - Skąd wynikła? Był bardzo duży popyt na nawozy, być może zakłady produkcyjne bezzasadnie wykorzystały sytuację. Tym bardziej, że następnie ceny szybko spadły o 25%, a firmy handlujące i mające trochę zapasów, wiele wówczas straciły.

Rok później ceny w porównaniu do poprzedniego sezonu spadły nawet o połowę. Gdy rok wcześniej fosforan kosztował prawie 3.000 zł, to w bieżącym sezonie 1.260 zł. Nastąpiło też spore pobudzenie rynku. W efekcie w sezonie 2009/2010 rolnicy kupili sporo nawozów, zapewniając swoim uprawom ich odpowiednie dawki. Przełożyłoby się to na sukcesy w zbiorach, ale... No właśnie w rolnictwie zawsze jest „ale”. Bo sytuacja była wyjątkowa. Powodzie i susze, ogólnie rzecz biorąc niesprzyjająca aura, spowodowały, że plony, szczególnie jeśli chodzi o zboża, były marne.

- Zboża zostały wyprzedane, kto miał, to sprzedał i dobrze na tym zarobił - dodaje Andrzej Remisiewicz. - Teraz zboża brakuje w Europie i na świecie, cena więc naturalnie została wywindowana i zwyżka ta, jak sądzę, potrwa do lata. Sytuacja przełoży się na to, że niektórzy rolnicy będą stosować mniej nawozów w tym roku, co swoje skutki będzie miało w tym, że będą niższe plony i wyższa cena produktów rolnych. I tak zatoczy się koło.

Dopłaty na straty

W aspekcie nawozów bardzo ważna staje się, co oczywiste, kwestia dopłat bezpośrednich. Oficjalnie wypłata tych płatności rusza 1 grudnia, co i tak jest za późno z punktu widzenia oszczędności na stawkach za nawozy. Tylko co z tego, że rusza, skoro pieniądze w początkowym okresie trafiają zaledwie do części rolników. Co jest kroplą w morzu potrzeb. Kto dostał pieniądze wcześniej może się uważać za szczęściarza. Pozostali nadal czekają.

Ireneusz Szymborski, właściciel 25-hektarowego gospodarstwa w miejscowości Jabłoń Rykacze (profil mleczny - 50 sztuk bydła ogółem) należy do tego grona. Ilekroć środki finansowe na to pozwalają, stara się zakupić nawozy w okresie zniżki cenowej, ale niestety rzadko się da...

- Łatwo policzyć ile można zaoszczędzić kupując nawozy jesienią, a wiosną - mówi Ireneusz Szymborski. - Najlepiej by było, gdybyśmy ten zastrzyk finansowy, jakimi są dopłaty, dostawali właśnie jesienią. Tymczasem wypłata uruchamiana jest w grudniu, mamy luty, a ja np. pieniędzy jak nie miałem, tak nie mam. Trudno zaoszczędzić na nawozy ze środków własnych, skoro środki do produkcji rolnej stale drożeją.

Małgorzata Sawicka

fot. Sebastian Rutkowski, Trans-Rol


 

Ostatni komunikat ARiMR w sprawie dopłat bezpośrednich, jaki opublikowano przed oddaniem gazety do druku:

1 grudnia ub.r. zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa, ARiMR rozpoczęła wypłatę dopłat bezpośrednich za 2010 r. Ich realizacja jest największą w całej Unii Europejskiej operacją przeprowadzaną co roku przez Agencję, dotyczy bowiem około 1,375 mln rolników. Tyle wniosków wpłynęło bowiem wiosną 2010 r. do biur powiatowych ARiMR. Z tej liczby ponad 1,2 mln rolników, czyli ok. 92%, otrzymało decyzję o przyznaniu takich dopłat. Pozostali rolnicy otrzymają decyzję z ARiMR po zakończeniu kontroli, wymaganych unijnym i krajowym prawem.

Dotychczas na konta bankowe ponad miliona rolników Agencja przekazała blisko 8,4 mld zł z dopłat bezpośrednich za 2010 r. Według unijnego prawa Polska ma czas na ich realizację do 30 czerwca 2011 r.

Łączna kwota przeznaczona na dopłaty bezpośrednie w Polsce za 2010 r. wynosi 12,8 mld zł. Została ona obliczona na podstawie opublikowanego we wrześniu zeszłego roku przez Europejski Bank Centralny oficjalnego kursu wymiany wynoszącego 3,9847 zł za euro. Kursy przeliczeniowe obowiązują we wszystkich państwach, których oficjalną walutą nie jest euro. Przyjęty w 2010 r. kurs przeliczeniowy jest nieco mniej korzystny niż ten z 2009 r., kiedy wynosił on 4,2 zł za euro. Suma wypłat dopłat bezpośrednich za 2010 r. będzie jednak wyższa niż za 2009 r., bo zgodnie z porozumieniem akcesyjnym wzrośnie ona o 10% i po raz pierwszy dopłaty bezpośrednie dla polskich rolników osiągną poziom 100% wysokości dopłat obowiązujących w państwach tzw. starej 15 UE.


Jesteś tutaj: Strona główna Artykuły Aktualności